To było trudne przeżycie. Uczestniczyłem dziś w nagraniu programu o walce rodziców o swoje dzieci. Porwania, wyroki sądowe, „wydawanie sobie” dzieci, opieka naprzemienna. Słowem masakra duchowa i psychiczna dla wszystkich, którzy w tym uczestniczą (no może poza – mniej wrażliwymi, bo zapewne i tacy są – prawnikami, bo oni koszą na tym kasę), a przede wszystkim dla dzieci.
Z punktu widzenia tych ostatnich rozwiązaniem nie jest bowiem opieka naprzemienna (aż mi się zimno robi, gdy pomyślę, że można odebrać dziecku jeden dom i skazać je na życie w bezdomności), ani nawet wymiana (choć to lepsze niż brak kontaktu z jednym z rodziców. Najlepszym rozwiązaniem jest wychowanie przez dwoje rodziców. Dziecko potrzebuje i ojca i matki, ale potrzebuje ich RAZEM. Każde inne rozwiązanie jest złem, mniejszym lub większym, ale złem. Czasem nie ma innego wyjścia, ale nadal nie jest to rozwiązanie dobre, a jedynie mniej złe od jakiegoś innego. I to jest pierwsza rzecz, którą trzeba sobie uświadomić.
Po drugie, gdy rozpoczęła się już wojna (o porwaniach nie mówię) o dzieci jest zdecydowanie za późno. Leczyć związek trzeba zanim dojdzie do konfliktu (o rozstaniu nie wspominam). Jeśli nie zależy nam na żonie/partnerce czy mężu/partnerce (choć w takim razie po co w ogóle się z nim związaliśmy?), to niech zależy nam na dzieciach. A dla ich dobra lepiej jest zachować związek, niż go zniszczyć. Warto więc skorzystać z rekolekcji (ja nieodmiennie polecam Miłość i Prawdę), terapii, pomocy specjalistów od małżeństwa. Z ich pomocą może się okazać, że wiele problemów wiąże się z odmiennym stylem komunikacji, z odmiennymi oczekiwaniami. Oni wreszcie mogą nam pokazać, jak masakryczne skutki dla dzieci ma rozwód czy rozstanie jego rodziców. Wiele z problemów, jeśli zacznie się je przegadywać można rozwiązać, zanim dojdzie do rozstania, o dalszej wojnie nie wspominając. Oczywiście ta rada wymaga pracy, zaangażowania, zmieniania siebie (a nie partnera czy partnerki, męża czy żony), wysiłku, ale to chyba lepsze niż wywalanie dziesiątek tysięcy złotych na detektywów, prawników, mediacje itd., a także niszczenie życia sobie i dziecku.
Po trzecie często trzeba też zapobiegać. Dlatego apeluje do teściowych i matek – drogie Panie – trzymajcie się z daleka od swoich dzieci, zachowajcie swoje porady dla siebie, i nie dzwońcie tysiąc razy do swoich dzieci. One są w nowej rodzinie, tworzą ją na własną odpowiedzialność i wasze wcinanie się może im tylko zaszkodzić. A jeśli już koniecznie chcecie zrobić coś dla nich, to zawsze wspierajcie nie swoje dziecko, ale jej męża/jego żonę. Za wszelką cenę. Synek, żeby stać się dobrym mężem musi wyjść spod skrzydełek matki, puścić jej spódnicę. Jeśli tego nie zrobi, nie stanie się facetem. Córka, żeby stać się żoną i matką musi zacząć tworzyć własną rodzinę, a nie kopiować metody teściowej (czy nawet matki). Kochajcie swoje wnuki, ale trzymajcie się z daleka od dobrych rad dla waszych bliskich. Rada zaś dla dzieci, jeśli widzicie, że mamusia próbuje wam ustawiać życie, jeśli dostrzegacie, że nie jest ona w stanie zaakceptować waszego związku, zerwijcie kontakt, przynajmniej na jakiś czas. Jeśli rodzice szkodzą waszemu związkowi, jeśli niszczą jego jedność (aż strach pisać, ile razy to widziałem) to trzeba się odseparować, zerwać kontakt do czasu, gdy relacje nie zostaną uzdrowione. I znowu, jeśli nie zależy wam na waszym związku i wybieracie wsparcie mamusi zamiast męża czy żony, to pomyślcie chociaż o dzieciach, czy chcecie by wychowywało się z babcią i mamą (czy babcią i tatą), czy może jednak z tatą i mamą, czyli w układzie dla niego najlepszym?
I wreszcie kwestia ostatnia. W małżeństwie (a ono jest u podstaw rodzicielstwa) fundamentalna jest zmiana logiki. Nie ma już moich i twoich interesów, nie ma moje i twoje, jest nasza. Dobro małżeństwa, a nie moje, pozostaje kluczowe. To ważne, by zawsze o tym pamiętać.
Tomasz P. Terlikowski