W niedzielę, w samo południe, gdańskie lotnisko zyskało nowego patrona. Co prawda tylko na chwilę i to na banerze, który za chwilę został zarekwirowany, ale opozycjoniści wyrazili niechęć do posiadania przez Lecha Wałęsę lotniska. Proponują, żeby dać mu imię Anny Walentynowicz.
Wszystko przez kolejne dokumenty potwierdzające, że Lech Wałęsa pracował nie tylko na konto Solidarności. Według ostanich akt odnalezionych w szafie Kiszczaka i ustaleń Cenckiewicza, Wałęsa posługiwał się pseudonimem "Bolek" i od Służby Bezpieczeństwa pobierał wynagrodzenie.
Dlatego byli więźniowie polityczni i osoby represjonowane w okresie PRL domagają się zmiany nazwy gdańskiego lotniska. Chcą, aby było nierozłącznie związane z etosem Solidarności – dlatego zaproponowano Annę Walentynowicz. Walentynowicz zginęła w katastrofie smoleńskiej. To z jej powodu rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej.
Na ten temat wypowiedział się syn Lecha Wałęsy, Jarosław, który jest europosłem PO. "Zastanawiam się, co się mogłoby wydarzyć, gdybym chciał nagle zmieniać nazwy ulic czy skwerów tej ekipy, tej grupy na bohaterów, których ja uważam za stosownych" – mówił syn Lecha Wałęsy na antenie RMF FM. "To jest taka zagrywka czysto medialna, zupełnie niepotrzebna" – dodał.
"Wydaje mi się, że nie powinniśmy honorować tylko osoby zmarłe, nieżyjące, dobrze uhonorować człowieka za życia, powiedzieć: Tak, jesteśmy wdzięczni za to, co pan dla nas robił w tamtym czasie" – wskazał europoseł.
Nic dziwnego, że ekipa PO nie chce dopuścić do zmiany nazwy lotniska – Zachód zacząłby się zastanawiać komu przyznał pokojowego Nobla i jakiej natury były przemiany w Polsce.