Ktoś musiał się naprawdę nieźle wysilić, żeby wymyślić takie zadanie z WOS-u na próbną maturę. Ten ktoś rodzinę zna chyba tylko z propagandowych opracowań sprzed ponad pół wieku.
Zdjęcie ilustrujące zadanie, w którym uczniowie mieli dać definicję „tradycyjnej rodziny” przestawia mężczyznę pochylającego się nad wózkiem. Zadanie bowiem brzmiało. „Rozstrzygnij, czy zdjęcie ilustruje tradycyjny model rodziny. Swoje zdanie uzasadnij, odwołując się do fotografii”. Z początku pomyślałam, że to nie ta ilustracja, bo zupełnie nie pasuje ona do kuriozalnego zresztą zadania. Ale nie, błędu nie ma.
Na fotografii widać mężczyznę czule wpatrującego się w leżące w wózku niemowlę. Ot uchwycony w kadrze moment, kiedy ojciec pochyla się nad dzieckiem. Może właśnie się obudziło i sprawdzał, czy wszystko w porządku, może wycierał pieluszką cieknącą ślinę, a może po prostu zagadywał do dziecka. Naprawdę nie ma nic nadzwyczajnego w widoku ojców spacerujących z wózkami. To są tak samo ich dzieci, jak i matek, i równie dobrze potrafią się nimi zająć. I bardzo dobrze, że się zajmują, bo to tylko będzie procentowało w przyszłości. Na szczęście mamy już dawno za sobą czasy, kiedy ojciec – chyba z obawy, że zrobi krzywdę – do niemowlęcia nie był dopuszczany. Dzisiejsi ojcowie nie tylko są obecni przy porodzie, nie tylko przecinają pępowinę, ale także wielu z nich kąpie swoje dzieci, usypia je, karmi (butelką, niestety nie piersią), przewija, spaceruje, bawi się, przychodzi na plac zabaw. Jest to jak najbardziej naturalna sprawa, choć bywa, że w mniejszych miejscowościach budzi jeszcze zdziwienie.
I gdybym miała opowiedzieć na zadane maturalne pytanie, jak najbardziej odpowiedziałabym twierdząco. Bo w rodzinie także ojciec zajmuje się dziećmi, że nie wspomnę, jak bardzo jego obecność i zaangażowanie potrzebne są w tak dużej rodzinie jak nasza. Bez obecności ojca wiele rzeczy byłoby po prostu niewykonalnych.
Tymczasem okazuje się, że choć jestem zwolenniczką rodziny tradycyjnej, czyli takiej, w której jest mama i tata, a nie na przykład dwie mamy, czy dwóch tatów, to zadanie miałabym niezaliczone. Nie wstrzeliłam się bowiem w klucz odpowiedzi. Poprawna odpowiedź brzmiała: „Nie, to nie jest rodzina tradycyjna. Rodzina tradycyjna, inaczej patriarchalna, to rodzina, w której opieka nad dziećmi jest zadaniem kobiety. Natomiast mężczyzna zapewnia byt materialny i reprezentuje ją na zewnątrz”.
Cóż, pocieszające dla mnie jest to, że nie tylko ja miałam problem z tym pytaniem, mieli go również uczniowie, którzy w fotografii mężczyzny z niemowlęciem nie dopatrzyli się złamania czy wypaczenia żadnej tradycji. Wręcz przeciwnie, mieli jak najbardziej pozytywne skojarzenia z tym obrazkiem.
Smutna to sprawa. Ponieważ nawet na przykładzie swojej rodziny, czy innych rodzin, w których kobiety etatowo nie pracują, w zasadzie taki podział, jak w owej przytoczonej wyżej definicji, nie istnieje. Ona do dzieci tylko i wyłącznie, a on – legenda – na rodzinę zarabia, reprezentuje rodzinę na zewnątrz, dziećmi się nie zajmuje. Tak dużo dziś mówi się o potrzebie zaangażowanego ojcostwa, tak bardzo nasze pokolenie doświadczone jest brakiem obecności ojca, że swoim dzieciom nie chcemy tego fundować. I chcemy, żeby nasi mężowie także zajmowali się dziećmi, żeby z nimi spacerowali, jeździli poganiać po lesie czy poszaleć w parku na hulajnogach. O ile więc wszelkie gadżety, nowiki techniczne i inne cuda można kupić, o tyle czas spędzany z ojcami jest bezcenny. I warto w niego inwestować każdą chwilę, a zacząć trzeba od pierwszych chwil życia dziecka. Nie ulega to dla mnie żadnej wątpliwości.
Małgorzata Terlikowska