Donald Tusk wydaje się jedynym politykiem, który mógł zaszkodzić Jarosławowi Kaczyńskiemu. Obecnie może wrócić jedynie jako świadek albo podejrzany
Trudne życiowe wybory stoją przed dzisiejszym szefem UE. Wygląda na to, że nikt go nie chce. Ani w europejskiej polityce, bo tam szanse na kolejną kadencje ma nieznaczne, ani w polityce krajowej.
Sam zainteresowany przyznaje, że jeśli ktoś by go o to wyraźnie poprosił – czytaj: zaproponowałby mu ponowne przywództwo obozu opozycyjnego – wziąłby swój powrót do krajowej polityki pod rozwagę.
Kto może bowiem chcieć na rodzimym podwórku Donalda Tuska? Pod jego wodzą Platforma Obywatelska doznała sromotnej klęski. Obecnie nie ma już dostatecznego zaplecza we własnej partii. Nie chce go w kraju jego największy konkurent Grzegorz Schetyna, który, bądźmy szczerzy, charyzmą nie dorasta mu do pięt.
Tuska w kraju nie chce też Nowoczesna, najbardziej mdłe ugrupowanie lewicowych liberałów, którego lider Ryszard Petru trafia na łamy mediów głównie za sprawą przejęzyczeń i wpadek, konkurując chyba na tym polu z Bronisławem Komorowskim.
Jeśli Donald Tusk wróci do kraju to jako zwykły obywatel. Świadek w aferze Amber Gold, gdzie roztoczony był parasol ochronny nad pracodawcą syna premiera. Może też jako podejrzany w kwestii Smoleńska.
Jedyną realną opcją byłby start w wyborach prezydenckich jako wspólny kandydat opozycji. Marne są jednak szanse na dogadanie się między PO a Nowoczesną, a poza tym to pieśń dalekiej przyszłości, a pracy potrzebuje on niemal „od zaraz”.