Wielka tragedia spotkała rocznego chłopca. Wystarczyła chwila nieuwagi mamy, a Antoś wylał na siebie wrzątek. W szpitalu nie udzielili odpowiedniej pomocy.
Poparzenie było dopiero początkiem dramatycznych wydarzeń. Antoś wylał na siebie wrzątek z kubka, gdy mama przygotowywała obiad. Gdy tylko to zobaczyła, udzieliła mu pierwszej pomocy, obmyła syna zimną wodą i szybko udała się do pobliskiego szpitala w Grójcu. Tam jednak na wstępie dowiedzieli się, że ten szpital nie specjalizuje się w oparzeniach…i nie ma nic na oparzenia.
CZYTAJ TAKŻE: Szok! Kobieta umiera na RAKA, bo przez 50 lat codziennie używała…
Z początku matka z synem musieli długo czekać na przyjęcie do lekarza. Zbadał go dopiero gdy zobaczył, że chłopcu odchodzi skóra płatami i strasznie płacze. Jednak nie był w stanie pomóc, bo nie miał żadnych środków na oparzenia.
Nie mieli nic na oparzenia, tylko jakąś piankę. Popsikali nią. A z oddziału przynieśli czopek przeciwbólowy i to miała być pomoc – denerwuje się Renata Dąbrowska, babcia chłopca.
Kiedy przyszła pielęgniarka zajmująca się dziećmi i zobaczyła Antosia, szybko zaczęła wzywać karetkę. Lekarz jednak krzyczeć, że nie, że szpital będzie musiał płacić. Matka zdecydowała wezwać pogotowie na własną rękę i wyszła przed szpital. Tam spotkała ratowników medycznych z Góry Kalwarii.
Mieli własny sprzęt. Robili Antosiowi żelowe okłady. Dopiero, jak pakowali Antosia do karetki, to lekarz się zainteresował i udawał zatroskanego. A może się wystraszył, zrozumiał, że sytuacja była trudna? Nie rozumiem, jak można odmówić pomocy takiemu, małemu dziecku – mówi matka Antosia.
Chłopiec został przewieziony Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym do placówki przystosowanej do tego typu przypadków. Miał poparzone 18% skóry, z czego większość to poparzenia II stopnia. To cud, że chłopiec nie umarł, choć lekarze nie wykluczają, że będzie potrzebny przeszczep skóry. Dopiero po zdjęciu pierwszych opatrunków będzie wiadomo, jak rozległe są oparzenia.
Źródło: gazetalubuska.pl/ foto Facebook.com