Wydawałoby się, że w XXI wieku dostęp do toalet nie powinien być problemem. Nie powinien, o ile nie trafimy do banku.
„Nie znasz dnia, ani godziny” – tak można krótko opisać wyprawę z dzieckiem do miasta, czy do jakichś urzędów. Wcześniej czy później, ale raczej wcześniej, pada hasło „Mamo, siku”. Sprawa jak najbardziej naturalna. Dorosły zapanuje nad sytuacją, szkolne dziecko też, gorzej z dwu-, trzylatkiem, który dopiero co nauczył się korzystania z toalety. Pieluchować z okazji wyjścia – pomysł raczej średni, biorąc pod uwagę wysiłek, jaki często trzeba włożyć w naukę czystości. Pozostaje więc poszukiwanie najbliższej toalety i pędzenie tam na sygnale, żeby zdążyć. Każdy z nas rodziców przerabiał taką akcję wielokrotnie. Takie miejsca jak przychodnia, urząd, bank, w których jednak często spędza się długie minuty, oczekując na swoją kolej, nie powinny być toalet pozbawione. Tyle że nawet jeśli są, wstęp do nich jest wzbroniony.
Sytuacja taką spotkała mamę z Gdańska, która z trzyletnim synem poszła do banku. No i padło ulubione hasło rodzica „Mamo, siku”. Mama grzecznie spytała o możliwość skorzystania przez dziecko z toalety, ale spotkała się odmowną odpowiedzią. Bo procedury, bo to tylko dla personelu. A dziecko z każdą chwilą bardziej potrzebowało toalety. Jak się sprawa skończyła? Nie, chłopiec w majtki się nie zsikał. Brawo, naprawdę był dzielny. Choć być może plama na podłogowej wykładzinie byłaby wystarczającą nauczką za brak empatii i zrozumienia. Skoro toaleta była niedostępna, zrobiono prowizoryczną toaletę obok stosika obsługi klienta. Chłopiec się wysikał do… plastikowego kubeczka.
Złość się we mnie wzbiera, kiedy czytam takie historie. Przepraszam, gdyby dziecko zasygnalizowało inną potrzebę fizjologiczną, to też by mu zaproponowano stanowisko obsługi klienta. I co, miałoby ukucnąć pod biurkiem i tam się załatwić? No chyba tak, skoro toaleta jest niedostępna dla klientów.
Bank sprawę wyjaśnia, mamę przeprasza, obiecuje poprawę. Szkoda, że tak późno. Załatwianie potrzeb fizjologicznych w sali, gdzie pracują ludzie jest i niehigieniczne, i – co niewątpliwie ważniejsze – upokarzające. Niehigieniczne, bo nie ma możliwości choćby umycia rąk, a i co zrobić z zawartością kubeczka? A upokarzające? W końcu załatwianie potrzeb fizjologicznych to intymna sprawa, że nie wspomnę o konieczności rozebrania dziecka w tak niekomfortowych warunkach.
Opisywana sytuacja miała miejsce w Gdańsku. Przypomnę, że parę lat temu podobna sytuacja wydarzyła się w Warszawie. Tam schorowanemu mężczyźnie bank również odmówił dostępu do toalety, argumentując odmowę kwestiami bezpieczeństwa. Polecono mu, ponad osiemdziesięcioletniej osobie, udanie się do pobliskiej restauracji lub stacji metra. Mężczyzna poczuł się takim traktowaniem upokorzony i oddał sprawę do sądu. Sąd stanął po stronie mężczyzny, strony zawarły umowę, a w oddziale banku powstała dostępna dla klientów toaleta.
To prawda, brak dostępu do toalety jest upokarzający, a dziecko ma takie samo prawo do poszanowania jego godności i intymności jak dorosły. Szkoda, że bankowcom tak dbającym o dobre relacje z klientem, takiej wiedzy i empatii zabrakło. Może jak posypią się sprawy o odszkodowanie, to bankowcy pójdą po rozum do głowy i pomyślą o tym, że klient banku też człowiek i czasem z toalety skorzystać musi. Czy ma lat osiemdziesiąt, trzydzieści czy tym bardziej trzy.
Małgorzata Terlikowska