Od ponad 40 lat Lydia Reid stara się poznać prawdę o śmierci i pochówku swojego siedmiodniowego syna Garry’ego. Miała nadzieję, że ekshumacja pomoże rozwikłać zagadkę. Tymczasem okazało się, że w grób jej dziecka jest… PUSTY.
Maleńki Garry zmarł w lipcu 1975 roku. Żył zaledwie siedem dni. Od tego czasu jego mama walczy o poznanie prawdy o śmierci swojego dziecka.
Dramat kobiety zaczął się już w szpitalu, kiedy, jak twierdzi, nie chciano pokazać jej syna. W zamian w placówce w Edynburgu pokazano jej dziecko, które nie było jej. Kiedy kwestionowała jego tożsamość, personel szpitalny twierdził, że to efekt depresji poporodowej.
Po siedmiu dniach kobieta została poinformowana, że jej syn nie żyje, ale nigdy nie dowiedziała się, jaka była przyczyna śmierci dziecka. Przez czterdzieści lat usiłowała sama rozwikłać tę zagadkę. Dopiero jednak w ostatnich dniach udało jej się uzyskać sądową zgodę na ekshumację.
To był dla niej szok, bo okazało się, że w grobie nie ma żadnych ludzkich szczątków. "Ostatecznie jest tylko jedno możliwe logiczne wyjaśnienie, dlatego ciała dziecka nie było w trumnie" – mówi kobieta.
Lydia Reid podejrzewa, że organy jej syna zostały pobrane bez jej zgody, a jego szczątki spalone. Takie skandaliczne praktyki miały miejsce m.in. w Szkocji już w latach 70. ubiegłego wieku.
„Przez te wszystkie lata przychodziłam na grób mojego dziecka, a jego tam nie było. Moje dziecko zasługuje na godny pochówek. Nawet jeśli został spalony, chciałabym to wiedzieć”.
O pustym grobie została poinformowana szkocka policja: „Niedawno spotkaliśmy się z panią Reid i innymi członkami jej rodziny. Poinformowaliśmy ich o naszym wsparciu i o podjętych działaniach, w celu wyjaśnienia tej sprawy” – głosi oświadczenie.
Więcej informacji policja nie udziela, zasłaniając się tajemnicą śledztwa.