Znamy już nazwisko lekarza, który zapewnia, że jest szansa, by leczyć Charliego Garda, chłopca, którego chcieli uśmiercić lekarze z Wielkiej Brytanii. I wbrew temu, co niektórzy próbowali wmawiać opinii publicznej, nie jest to szarlatan, ale profesor prestiżowego Columbia University.
Początkowo sędzia nie chciał podawać danych lekarza, który zapewnia, że istnieją szanse, by leczyć ciężko chorego Charliego Garda. Michio Hirano, bo o nim mowa, studiował na Uniwersytecie Harvarda, a obecnie pracuje i wykłada na Columbia University. Jest wykładowcą neurologii, szefem oddziały neuro-mięśniowego, a także dyrektorem w H. Houston Merritt Center for Muscular Dystrophy and Related Diseases.
Uczony i lekarz od wielu lat zajmuje się chorobami mitochondrialnymi i genetycznymi miopatiamii. Uczestniczył w badaniach klinicznych nad rozmaitymi środkami wspomagającymi leczenie chorych z poważnymi problemami mitochondrialnymi. Nie ulega więc wątpliwości, że jest człowiekiem, który zna się na chorobie, na którą cierpi Charlie.
Jednak, choć nie tylko dr Michio Hirano, ale także inni lekarze zapewniają, że można i trzeba spróbować leczyć Charliego, a tego samego zdania są także jego rodzice, to brytyjscy lekarze z Great Ormond Street Hospital w Londynie odmówili wydania dziecka na dalsze leczenie i uznali, że to nie rodzice, a oni powinni decydować o jego życiu i śmierci. Zgłosili się więc do sądu domagając się zgody na odłączenie chłopca od aparatury, co oznacza jego śmierć. Na prośby rodziców, by pozwolili oni na zbadanie i leczenie dziecka przez amerykańskiego specjalisty, odpowiadają, że terapia jest eksperymentalna, a ich zdaniem, nie przyniesie ona efektów. I w związku z tym lepiej chłopca zabić niż leczyć.
Dopiero, gdy pozna się cały kontekst tej sytuacji, widać, jak złowroga w istocie jest cała ta sytuacja. Nie chodzi w niej bowiem o uporczywą terapię, a o uznanie, że o życiu i śmierci dziecka, które lekarze uznają za „niegodne życie”, ze zbyt niską jakością, decydować mają już nie rodzice, a eksperci. I to nie ci, którzy chcą leczyć, a ci, którzy chcą zabić. A jeśli rodzice się na to nie godzą, to wkracza sąd. Stąd już tylko krok do uznania, że także o własnym życiu nie będziemy już decydować, jeśli konsylium lekarskie, wsparte przez sąd, uzna, że nasze leczenie jest zbyt drogie, a nasza jakość życia zbyt niska. I o to w istocie chodzi w tej sprawie.
Tomasz P. Terlikowski