Śmierć jest nieodłączną częścią naszego życia. I trzeba się do niej przygotować. Ucieczka w oszukańcze marzenia o cudownym uzdrowieniu dzięki zamrożeniu tylko nas od tego odciągają.
14-letnia Brytyjka, chora na raka, wygrała krótko przed śmiercią batalię sądową o zamrożenie ciała w nadziei, że w przyszłości może zostać wyleczona – takim newswem od rana bombardują nas media. A ja, choć potrafię rozumieć nadzieje dziewczynki, nie potrafię opędzić się od myśli, że cała ta sprawa jest kolejnym diabelskim zwiedzeniem.
Rozumiem, że 14-letnia dziewczynka chciała żyć, że nie chciała i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego śmiertelna choroba przerwała jej życie. Mam świadomość, że szukała wszelkiej możliwej nadziei. Trudno ją o to winić. Jeśli jednak mam do kogoś pretensje to do pseudo-naukowców, rozmaitej maści transhumanistycznych ideologów, którzy zamiast stanąć w prawdzie o śmiertelności, wciąż oszukują ludzi. I nie pozwalają im zmierzyć się z jednym z najważniejszych faktów w ich życiu, z wydarzeniem, które określi je na wieczność, a wcześniej będzie zwieńczeniem życia na ziemi.
Śmiertelność (teologowie wyjaśniają to grzechem pierworodnym) wpisana jest w nasze życie, jest jego swoistym zwieńczeniem i potwierdzeniem. Nie ma przed nią ucieczki i nie ma powodu, by wierzyć, że ona istnieje. Jeśli więc coś możemy zrobić, to jedynie się do niej dobrze przygotować. Nie jest jednak takim przygotowaniem szukanie oszukańczych marzeń o cudownych kuracjach, które za sto albo dwieście lat dadzą nam nowe życie, tym razem zdrowe. Nie jest nim przekonywanie, że gdy obudzimy się za sto czy dwieście lat, to znajdziemy się w tym samym momencie, w którym już byliśmy i po prostu wrócimy do naszego poprzedniego życia. Tak nie jest, i nie może być. Relacje, które określały naszą egzystencję znikną, nie będzie bliskich, a świat będzie nam całkowicie obcy.
A dochodzi do tego jeszcze taki „drobiazg”, że godząc się na zamrożenie jednocześnie godzimy się na gigantyczny eksperyment. Nikt nie ma pojęcia jakie są skutki takiej procedury dla mózgu zamrożonej osoby, dla jej psychiki, osobowości itd. To, że człowiek jest umierający nie ma znaczenia dla oceny moralnej tego rodzaju ryzyka.
Najistotniejszym jednak elementem negatywnej oceny moralnej tego rodzaju działań (z nauką nie mają one nic wspólnego, bo nie są terapią, a zwykłą handlową hochsztaplerką) jest to, że nie pozwalają one umierającemu człowiekowi uporać się z własnym odchodzeniem, pożegnać z bliskimi, ucieszyć relacjami, podzielić ostatnim momentem swojego życia, a religijnie spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest po drugiej stronie, czy nie spróbować w odchodzeniu spotkać się z Bogiem (Abstolutem), który jako jedyny jest realną nadzieją. Zamiast tych realnych działań proponuje się ludziom walki prawne o dostęp do procedur, które nic nikomu (poza firmami świadczącymi tego rodzaju uslugi) nie dają, i które są jedynie diabelskim kłamstwem mającym budować złudną nadzieję na życie (niemal) wieczne po tej stronie. Smutne, że dajemy się w ten sposób zwodzić.
Tomasz P. Terlikowski