Wpis posłanki Mateusiak-Pieluchy, mimo sprostowania zamieszczonego przez samą zainteresowaną, pozostawia niesmak.
„Powinniśmy wymagać od ateistów, prawosławnych czy muzułmanów oświadczeń, że znają i zobowiązują się w pełni respektować polską Konstytucję i wartości uznawane w Polsce za ważne. Niespełnianie tych wymogów powinno być jednoznacznym powodem do deportacji” – napisała posłanka dla portalu wPolityce.
„Szanowni Państwo, zwracam uwagę wszystkim dyskutującym i wypowiadającym się na temat mojej publikacji o filmie „Wołyń” w portalu wpolityce.pl, że napisałam o problemie związanym z zagrożeniem, jakie stanowi coraz większa ilość pracujących i żyjących w Polsce imigrantów, od których, moim zdaniem, należy wymagać poszanowania naszych praw i wartości, jak od każdego gościa, który chce przebywać w naszym domu. Nie ma to nic wspólnego z katolicyzmem, czy innym wyznaniem” – sprostowała pani Mateusiak-Pielucha.
Bardzo dobrze, że posłanka odcięła się od katolicyzmu, bo tego typu polityka rzeczywiście nie ma nic wspólnego z wiarą. Niemniej coraz częściej może się tak kojarzy
. Zważywszy na wiele komentarzy w tym duchu, rodzimy katolicyzm zaczyna przypominać jakąś statotestamentową formę judaizmu rabinicznego, zamkniętego na „obcych”, będących jedynie Prawem, utożsamianym ze sprawiedliwością.
Ktoś mądry powiedział kiedyś, że istnieje tylko jeden rodzaj chrześcijaństwa, który budzi odrazę świata. To taki, w którym ktoś przedstawia się jako doskonały, wspaniały i nienaganny. Tymczasem chrześcijaństwo jest tego przeciwnością, gdzie grzesznicy są oświeceni, co do swojej niedoskonałości i mogą doświadczać miłosierdzia i przebaczenia Boga, który daje im nowe życie i czyni nowymi ludźmi.
To oznacza także umiejętność współżycia ze wszystkimi. Rzeczpospolita w czasach swej świetności doskonale funkcjonowała bez etnicznych, czy wyznaniowych deportacji.