Rok 2016 jasno pokazał, że papież Franciszek przeprowadza w Kościele rewolucję. I nie dotyczy ona tylko delikatnej zmiany akcentów czy metody duszpasterskiej, ale sięga do głębokich korzeni doktryny wiary i moralności.
Teraz wszystko jest już jasne. Dwa synody, przeprowadzone w taki sposób, by progresywiści mieli na nich główny głos, a obrońcy ortodoksji zostali podzieleni i zepchnięci do defensywy, a także nieprecyzyjne (bo poprawiane na szybko i bez możliwości głębszego namysłu) dokumenty przegłosowane podczas rzymskich obrad doprowadziły do powstania adhortacji „Amoris leatitia”, w której – w przypisach – Franciszek zasugerował możliwość zakwestionowania dotychczasowej praktyki Kościoła, opartej na zasadzie nierozerwalności małżeństwa. Początkowo można było mieć nadzieję, że to tylko lapsus, błąd, który naprawić da się, odpowiednią, zgodną z dotychczasowym nauczaniem, interpretację.
Ale tak nie jest. Z tego błędu szybko wyprowadził wiernych sam Franciszek kierując do biskupów regionu Buenos Aires prywatny list, w który zapewnił, że jedyną właściwą interpretacją „Amoris laetitia” jest ta, która – pod pewnymi warunkami – dopuszcza rozwodników w ponownych związkach do Eucharystii. I to bez potrzeby nawrócenia i zmiany swojego życia, którego minimalnym świadectwem pozostaje… decyzja o życiu we wstrzemięźliwości seksualnej.
W odpowiedzi czterech kardynałów skierowało do papieża pięć pytań, na które jednak nie doczekali się odpowiedzi. A gdy je ujawnili na ich głowy posypały się gromy. Kłopot polega tylko na tym, że dokładnie takie same pytania, jak kardynałowie Burke, Caffara, Meisner i Brandmuller zadaje także wielu kapłanów, teologów, a także wiernych świeckich. Oni także chcieliby dowiedzieć się, dlaczego – pod płaszczykiem rzekomych reform duszpasterskich dokonuje się zmiany doktryny i po cichu odrzuca nie tylko nauczanie św. Jana Pawła II, ale i opartą na fundamencie Pisma Świętego i Tradycji doktrynę o nierozerwalności małżeństwa. Zamiast odpowiedzi słyszą jednak, że już samo takie pytanie jest dowodem na to, że są dysydentami, którzy w istocie stawiają się poza Kościołem. Jeszcze ostrzej będzie zapewne, gdy w przyszłym roku kard. Raymond Burke ogłosi akt korekty poglądów papieskich.
A jest to o tyle ciekawe, że gdy to samo (tyle, że odmiennie to oceniając) o rzekomej reformie duszpasterskiej mówią jej zwolennicy, wówczas nikt z nimi nie polemizuje. I to nawet, gdy wzywają oni do dalszego rozmontowywania doktryny katolickiej. Nie słychać, choćby, potępień gdy kard. Walter Kasper sugeruje konieczność interkomunii (w wyjątkowych sytuacjach) między luteranami a katolikami (choć ta jest, z samej doktryny o Eucharystii wykluczona), nie słychać, by ktoś przywoływał do porządku biskupów z regionu Alberta, którzy uznali, że ksiądz może udzielać ostatnich sakramentów osobie, która zdecydowała się na eutanazję, i nikt nie odcina się od kardynała Lehmanna, który zupełnie otwarcie wzywa niemieckich hierarchów, by ci wprowadzali wszystkie możliwe reformy, dopóki papieżem jest Franciszek, bo jego następca może się na nie nie zgodzić.
Większość ze zmian, o jakich mowa, nie dokonuje się oczywiście wprost. W dokumentach papieskich (często zresztą w wielu miejscach doskonałych i inspirujących) pojawiają się nieprecyzyjne sformułowania, które później są wykorzystywane do… uzasadnienia zmian, które choć określane są jako duszpasterskie, w istocie dotykają doktryny. I tak stopniowo zmienia się i praktyka i doktryna, a kolejni harcownicy przesuwają granice coraz dalej (jak kilku amerykańskich biskupów, którzy zupełnie wprost uznają, że korekty wymaga także stosunek do związków homoseksualnych, które należałoby w jakiś sposób pobłogosławić. Arcybiskup Bruno Forte wprost stwierdził, że taki model postępowania jest pewną strategią, którą papież i jego zwolennicy stosują, by zmieniać doktrynę Kościoła. W jednym z wywiadów abp Forte wprost powiedział, że to papież miał poprosić, by podczas synodów napisano maksymalnie nieostre dokumenty, a on miał je odpowiednio zinterpretować. Tak się stało. I nic nie wskazuje na to, by ten proces miał się zatrzymać.
Wszystkie te rzeczy mogą się, na pierwszy rzut oka, wydawać nieistotne, bo przecież zwolennicy zmian duszpasterskich nieustannie zapewniają, że nie dotyczą one doktryny. Małżeństwo ma być nadal nierozerwalne, a sakramentologia niezmienna. Tyle tylko, że wystarczy chwilę pomyśleć, by dostrzec, że wcale tak nie jest. Uznanie, że o tym, czy do Eucharystii przystępować będą rozwodnicy w ponownych związkach decydować będą kapłani w konfesjonale, w praktyce życiowej Kościoła w Niemczech czy Holandii oznacza tyle, że decydować o tym będą sami zainteresowani. Spowiedź przestała tam bowiem być praktykowana, a ludzie sami sobie udzielają rozgrzeszenia, a w najlepszym razie korzystają z rozmaitych formuł nabożeństw pokutnych. Człowiek jest zaś tak skonstruowany, że samemu sobie z ogromną przyjemnością odpuści każdy grzech.
Jakby tego było mało, gdy w praktyce duszpasterskiej pewna doktryna przestaje obowiązywać, to w krótkim czasie przestaje ona obowiązywać także w teorii. A dokładniej nawet, jeśli teoria się nie zmienia, to nikt się nią nie przejmuje. Tak jest w Kościele Anglii, gdzie rozwody są zakazane, a małżeństwo uznawane jest za nierozerwalne. Nic z tego jednak nie wynika, a rozwód i rozpad małżeństwa jest traktowany przez wszystkich jako norma. I tak samo w krótkim czasie będzie – jeśli nic się nie zmieni – w Kościele katolickim.
Zmianie (najpierw teoretycznej, a później praktycznej) ulegnie także stosunek do Eucharystii i szerzej dyscypliny sakramentów. Już teraz w wielu miejscach traktowane są one, jako „prawo człowieka”, a jakiekolwiek ograniczanie dostępu, jako niedopuszczalny skandal. Ten proces będzie się tylko pogłębiał, szczególnie jeśli kard. Walterowi Kasperowi uda się doprowadzić do interkomunii z luteranami.
Przyszły rok (o czym jednak już w kolejnym tekście) będzie jednak także rokiem reakcji na wszystkie te zmiany. Zwolennicy ortodoksji, pokolenie JP2 i B16 się budzi, kolejni teologowie, biskupi i kardynałowie dołączają się do autorów Dubia. Czy doprowadzi to do przełomu i zatrzyma zmiany? A może czeka nas, co ma przewidywać wedle „Der Spiegiel” sam Franciszek, schizma? Na pewno potrzeba wiele modlitwy za Kościół.