Selekcja płci przy in vitro w większości krajów świata jest nielegalna. Ale w Australii właśnie rozpoczęto oswajanie ludzi z tezą, że człowiek ma nie tylko prawo do dziecka, ale wręcz prawo do dziecka płci, jakiej sobie zażyczył.
„Rozczarowanie płciowe” nie istnieje w żadnym podręczniku medycyny, ale część kobiet w Australii zaczyna używać tego terminu, by domagać się selekcji płciowej przy in vitro. Kobieta, ukrywająca się pod pseudonimem Kate, przekonuje, że znajduje się w stanie depresji, bowiem nie ma córeczki, a tylko dwóch synów. I właśnie dlatego dlatego domaga się stworzenia dla niej córki z in vitro.
Inna kobieta, określająca się mianem Lisy powiedziała „Sydney Morning Herald”, że cierpiała na depresję, gdy uświadamiała sobie, że być może nigdy nie będzie matką córki. I dlatego, jej zdaniem, trzeba zerwać z tabu zakazu wybierania płci dziecka, które chce się uzyskać.
Wiele wskazuje na to, że komitet etyczny National Health and Medical Research Council zniesie ten zakaz. Już teraz zaczęto zastanawiać się nad jego zniesieniem. Krytycy tego rozwiązania ostrzegają jednak, że może ono otworzyć drogę do „wytwarzania dzieci” na zamówienie, a także stworzyć swego rodzaju stygmat dzieci niechcianych ze względu na płeć. To wszystko jednak nie przeszkadza zwolennikom tego rozwiązania, którzy przekonują, że każda rodzina ma prawo do samodzielnego ustalania, w jakim składzie funkcjonuje.
I niestety trzeba powiedzieć, że jeśli uznajemy, a dokładnie to uznają zwolennicy in vitro, że para czy wręcz jednostka ma prawo do dziecka, to nie widać powodów, by uznać, że nie ma ona także prawa do wyboru płci… A z czasem także innych cech. Pytanie tylko, kto będzie płacić odszkodowania, gdy okaże się, że zamówione dziecko nie jest takie, jak obiecano…
Tomasz P. Terlikowski