WYDARZENIA

Reforma edukacji? Tu wcale nie chodzi o dzieci

Nie powinniśmy mieć złudzeń. Trwający spór polityczny, dotyczący ustawy reformującej system edukacji w Polsce, odnosi się przede wszystkim do interesów rzesz ludzi zatrudnionych w szkołach i instytucjach zajmujących się obsługą systemu kształcenia. W niewielkim tylko stopniu dotyczy on sytuacji uczniów. Owszem zniesienie gimnazjów może mieć pewne pozytywne skutki – jak np. zachowanie ciągłości środowiska wychowawczego w trudnym momencie rozwoju dziecka. Ktoś inny powie jednak, że złe środowisko jakie może się przecież trafić w podstawówce, bywało w gimnazjum zmieniane na lepsze. A zatem dzięki systemowi nie miało miejsce wydłużanie się czasu niezdrowych okoliczności kształtujących dziecko.

 Tyle, że pobieżna obserwacja trwającego sporu pokazuje nam, że nie o uczniów tu chodzi – choć może tak to się przedstawia. Pomysł z likwidacją gimnazjów stanowił raczej wyjście rządu na przeciw pewnym społecznym emocjom niekoniecznie przychylnym funkcjonowaniu tych szkół. Czy jednak łatwo sensownie uzasadnić ich likwidację wobec bardzo wysokich kosztów ponownego przestrojenia całego systemu, który polegał też na znacznych inwestycjach w infrastrukturę. Nie należy też lekceważyć interesów środowiska nauczycielskiego, ale nie jest dobrze, że znajdują się one w samym centrum, szczególnie gdy trudno mieć dobre zdanie o tym jak działa w Polsce szkoła. Wydaje się jednak, że rządzącym dzisiaj jest to na rękę.

 

Rozmowy o tym, że potrzebna jest dobra zmiana, ale przede wszystkim w podstawach programowych, toczą się w przestrzeni publicznej w bardzo niewielkim stopniu. Właściwie nie podejmuje się tematu konieczności systemowej zmiany metody nauczania. Może tak się dzieje dlatego, że jedynym zauważalnym pomysłem na zmianę w samym programie jest poszerzenie godzin jakie poświęcone będą historii. Czy dla takiego niewielkiego w sumie ruchu trzeba wywracać wszystko wokoło. Może chodzi  tylko o przyłożenie instytucjom nauczycielskim o komunistycznym rodowodzie? Trudno zgadnąć. A potrzeba przecież zmian, które wciągną polskiego ucznia, a potem Polaka z mentalności niesamodzielności i przystosowania jedynie do wykonywania prostych poleceń w systemie korporacyjnym. Chodzi o wyjście z logiki edukacji kolonizacyjnej, o wzmocnienie zdolności samodzielnego myślenia, które jednak potrzebują narzędzi intelektualnych, ale i cnót nabieranych w drodze edukacji. Wypadałoby przecież wrócić do elementów edukacji klasycznej, gdzie znaczenie ma logika, dialektyka, a nie odfajkowywanie testów. Jeśli faktycznie ma się dokonać zmiana we właściwym kierunku te sprawy trzeba w reformie poruszyć. Nic takiego się nie zapowiada.

 

Nawet jeśli edukacja klasyczna wydaje się czymś poza horyzontem wyobraźni reformatorów warto sięgnąć po podręczniki sprzed lat 50 i 70 lat (przykładem niech będzie matematyka) by zobaczyć, że wiedza przeszłych pokoleń Polaków nie brała się z niczego. Jednak to nie wystarczy w zakresie wychowawczym.

 

Zatrzymajmy się też chwilę przy wspomnianych lekcjach historii. Mam nieodparte wrażenie, że taka szczątkowa reforma jak poszerzenie godzin poświęconych jej nauczaniu ma przede wszystkim uzasadnienie polityczne. Owszem jest ona potrzebna, ale w całym tym systemie pragmatycznej formacji pracownika, który nie potrzebuje zbyt wiele wiedzieć, ponieważ i tak zostanie przyuczony do tego, co potrzebne przy taśmie w jednej z fabryk jakiegoś koncernu lub biurze korporacji, ma stanowić element nade wszystko takżo pragmatyczne przywiązujący do państwowej ideologii.

 

Ktoś mógłby powiedzieć, że o to chodzi, o budowanie tożsamości. Niestety nie, ideologiczne przywiązanie, to nie patriotyzm, to nie zdolność do odpowiedzialności za kraj, za wychowanie własnych dzieci. Wreszcie społeczne przystosowanie to nie koniecznie zaraz społeczna dojrzałość. A gdzie tu miejsce na dojrzałość religijną i konsekwentne katolickie życie? Nie wydaje się by to było potrzebne w Polsce radykalnej centroprawicy. Można zachwycać się bohaterami własnej historii, a jednocześnie bezwolnie zgadzać się na moralny rozkład narodu forsowany politycznie lub co więcej patriotycznie uzasadniony.

 

I tak chyba trzeba patrzeć na projekt edukacji PiS, o to być może w nim właśnie chodzi. Nie o odwrócenie złych trendów w edukacji, wzmocnienie chrześcijańskiego charakteru Polski, jej odrębności polegającego na wychowaniu do sprawiedliwości w każdym czasie, ale dodanie do pragmatycznej deformacji ucznia aspektów politycznie korzystnych dla prawicy laickiej.

 

I nie dziwi wcale, że polskie i chrześcijańskie wychowanie oraz edukacją znów schodzą do swoistego podziemia jakim jest edukacja domowa. Do której państwo zamierza zresztą zniechęcać. To już jednak osobny temat.

 

Tomasz Rowiński


Autor jest redaktorem pisma Christianitas.

Źródło: Mały Dziennik

Komentarze

Zobacz także

Brak religijności i wiary drastycznie zwiększa ryzyko samobójstwa. „Plaga melancholii nadchodzi”

Redakcja malydziennik

KONIECZNIE ZOBACZ jak miałki jest … ateizm! Świadectwo prof. Storma, który doświadczył … piekła!

Redakcja malydziennik

Zrobili cesarkę zmarłej kobiecie! Tylko tak można było uratować przynajmniej jedno życie

Ładuję....