Jest to końcówka żywotu św. Wojciecha opisana przez Jana Kanapariusza:
Uznał więc święty bohater, że wobec tych zbrodni ma dostęp [do Pragi] zamknięty, nie chciał jednak, by powrót jego był daremny; zboczył zatem z drogi i udał się do wspomnianego księcia, ponieważ ten był mu bardzo życzliwy, a przez jego wysłanników mógł zbadać, czy zechcą go [w Pradze] przyjąć. Gdy to się stało, oni odpowiedzieli z wielkim oburzeniem, rzucając mu słowa pełne gniewu i wściekłości: "Jesteśmy grzesznikami, ludem niegodziwym, ludźmi twardego karku; tyś święty, przyjaciel Boga, prawdziwy Izraelita, wszystko czynisz z Panem. Z takim, tak wzniosłym, niegodziwi nie mogą mieszkać ani obcować. A jednak skąd nowy ten sposób, że biskup bynajmniej nie stałej, lecz zmiennej myśli odszukuje tych, których tyle razy odtrącił, tyle razy nimi wzgardził? Poznajemy, poznajemy – dodają – jak pod pozorem poczucia obowiązku ta świętość kłamliwy wydaje dźwięk. Nie chcemy go, ponieważ jeśli przyjdzie, nie uczyni tego dla naszego zbawienia, lecz celem ukarania zła i krzywd, które wyrządziliśmy jego braciom, i z których jesteśmy radzi. Nie znajdzie się nikt, kto by go przyjął". Błogosławiony biskup usłyszawszy te i tym podobne słowa, tak radosnym wybuchnął śmiechem, że aż wykroczył poza granice zwykłej powagi. "Rozerwałeś – rzecze – więzy moje. Ciebie wielbię i składam ofiarę chwały, ponieważ ich własna odmowa uwolniła szyję moją od pęt i więzów pasterskiej troski. Wyznaję dziś, o dobry Jezu, że cały Twoim jestem; Tobie, Panie mocy wiecznej, sława, cześć i chwała. Nie chciałeś tych, którzy Ciebie nie chcą, i w swych pożądliwościach zbaczają z drogi prawdy".
Następnie ostrząc i przygotowując miecz słowa Bożego przeciw okrutnym barbarzyńcom i bezecnym bałwochwalcom, zaczął rozważać, z kim najpierw, [a] z kim potem należy rozpocząć walkę; czy ma udać się do Luciców, którzy żyją z łupienia chrześcijan i krzywdy biednych ludzi, czy do kraju Prusów, których bogiem brzuch i chciwość idąca w parze z morderstwem. Gdy tak się wahał, wydała mu się lepsza myśl, żeby pójść zwalczać bożków i bałwany w kraju Prusów, gdyż ta kraina była bliższa i znana wspomnianemu księciu. Książę zaś poznawszy jego zamiary, daje mu łódź i dla bezpieczeństwa podczas podróży zaopatruje ją w trzydziestu wojów. On zaś przybył najpierw do miasta Gdańska, położonego na skraju rozległego państwa [tego] i dotykającego brzegu morza. Tu, gdy miłosierny Bóg błogosławił jego przybyciu, gromady ludu przyjmowały chrzest. Tu [także] odprawiające obrzędy mszalne Ojcu ofiarował Chrystusa, któremu za kilka dni siebie samego miał złożyć w ofierze. Cokolwiek zaś pozostało z tego, co w komunii przyjął sam i nowo ochrzczeni, kazał zabrać i zawinąwszy w czyściutkie płótno zachował dla siebie jako wiatyk.
Nazajutrz zaś pożegnawszy się ze wszystkimi, wstępuje do łodzi i uniesiony na morze znika oczom wszystkich, którzy już nigdy potem nie mieli go ujrzeć. Szybko płynąc przebywa drogę i po kilku dniach wysiada na brzeg morski, a łódź wraz z uzbrojoną strażą zawraca. On zaś podziękował przewoźnikom oraz ich panu za oddane usługi i pozostał tam z dwoma braćmi, z których jednym był kapłan Benedykt, drugim umiłowany i od dzieciństwa towarzyszący mu brat Gaudenty. Wtedy z wielką ufnością wielbiąc Chrystusa wchodzą na małą wyspę, która otoczona wijącą się wokół rzeką, przedstawia się przybyszom jako krąg. Atoli tamtejsi mieszkańcy nadchodząc i bijąc pięściami odpędzili ich. A jeden z nich porwawszy z łodzi wiosło przystąpił bliżej do biskupa i właśnie w chwili, gdy ten z księgi odśpiewywał psalmy, uderzył go mocno między łopatki. Skutkiem wstrząsu księga wypada z rąk i rozlatuje się, a on sam z wyciągniętą głową i członkami leży obalony na ziemi. Lecz temu, co działo się w głębi świętej duszy mimo obitego ciała, wnet dała wyraz radość serca w następujących słowach: "Dzięki Ci, Panie, że jeśli nie więcej, to przynajmniej jeden cios otrzymać zasłużyłem dla mego Ukrzyżowanego". Potem zaś przeprawił się na drugi brzeg rzeki, gdzie pozostał przez sobotę. Pod wieczór zaś pan osady zaprowadził tam Bożego bohatera Wojciecha. Zewsząd gromadzi się bezładnie pospólstwo i z wściekłym krzykiem i psim wyciem oczekuje, co ten [pan] z nim pocznie. Wtedy święty Wojciech zapytany, kim jest, skąd pochodzi i z jakiego powodu tam przybył, tak odrzekł łagodnym głosem: "Z pochodzenia jestem Słowianinem, nazywam się Adalbert, z powołania zakonnik; niegdyś wyświęcony na biskupa, teraz z obowiązku jestem waszym apostołem. Przyczyną naszej podróży jest wasze zbawienie, abyście porzuciwszy głuche i nieme bałwany, uznali Stwórcę waszego, który jest jedynym Bogiem i poza którym nie ma innego boga; abyście wierząc w imię jego mieli życie i zasłużyli na zażywanie w nagrodę niebiańskich rozkoszy w wiecznych przybytkach". Tyle święty Wojciech. Ci zaś, już przez cały ten czas z oburzeniem i krzykiem miotając przeciw niemu bluźniercze słowa, śmiercią mu grożą. I natychmiast uderzając kijami o ziemię, przykładają pałki do jego głowy i złowrogo zgrzytając zębami przeciw niemu: "Uważaj to za wielkie szczęście – krzyczą – żeś aż tutaj bezkarnie przybył; lecz jak szybki powrót może ci uratować życie, tak najmniejsza zwłoka przyniesie ci śmierć. Nas i cały ten kraj, na którego krańcach my mieszkamy, obowiązuje wspólne prawo i jeden sposób życia; wy zaś, którzy rządzicie się innym i nieznanym prawem, jeśli tej nocy nie pójdziecie precz, jutro zostaniecie ścięci". Gdy więc jeszcze tej samej nocy wsadzono ich do łódki, popłynęli z powrotem i wylądowawszy pozostali pięć dni w pewnej wiosce.
Podczas gdy się to działo w tamtej krainie, oto w klasztorze, w którym on wyrósł na tak wielkiego męża, pewnemu konwersowi zakonnemu Janowi Kanaparzowi Pan ukazał w sennym widzeniu rzecz taką: ze szczytu nieba spływały do ziemi dwa śnieżnobiałe prześcieradła, nieskażone żadnym brudem, ani plamą. Oba unoszą z ziemi swój ciężar, mianowicie każde jednego męża; oba pomyślnym lotem wzbijają się ponad obłoki i złote gwiazdy. Imię jednego zna bardzo niewielu oprócz tego, który to widział; drugim zaś, jak on sam jeszcze dziś pamięta, był ksiądz Wojciech, któremu usługujący anioł już przygotował ucztę przy niebieskim stole. Co się tyczy ojca Nila, nie wiadomo, co ujrzał w związku z nim, ale w miłym piśmie tak przemawia do tegoż męża: "Wiedz, najdroższy synu, że nasz przyjaciel Wojciech przestaje z Duchem Świętym i że najszczęśliwsza śmierć będzie kresem jego doczesnego życia". Również brat Gaudenty podczas nocnego snu dowiedział się za pośrednictwem zagadkowo powikłanych obrazów, co miało się zdarzyć. Zbudziwszy się więc zapytuje umiłowanego ojca [Wojciecha], czy chce posłuchać, co mu się śniło. Ten zaś odpowie: "Powiedz, jeśli coś masz". "Widziałem – rzecze – na środku ołtarza złoty kielich, i to do połowy napełniony winem, lecz nikt go nie pilnował. Otóż gdy chciałem napić się wina, zaszedł mi drogę sługa ołtarza i z jakąś władczą powagą sprzeciwił się memu zuchwałemu zamysłowi, ponieważ ani mnie, ani żadnemu człowiekowi nie może na to pozwolić, gdyż wino dla ciebie jest zachowane na dzień jutrzejszy jako mistyczne pokrzepienie. Przy tych jego słowach pierzchnął sen z mych oczu, a drżące ze strachu członki zdrętwiały". "Mój synu – odrzekł [biskup] – oby Bóg dał pomyślny obrót temu widzeniu! Na złudnym śnie nikt nie powinien polegać".
Już przy różowym brzasku dzień wstawał, gdy oni w dalszą ruszyli drogę, śpiewaniem psalmów skracając ją sobie i ciągle wzywając Chrystusa, słodką radość życia. Minąwszy knieje i ostępy dzikich zwierząt, około południa wyszli na polanę. Tam podczas mszy odprawianej przez Gaudentego, święty mnich przyjął komunię świętą, a po niej, aby ulżyć zmęczeniu spowodowanemu wędrówką, posilił się nieco. I wypowiedziawszy jeden werset oraz następny psalm, wstał z murawy, i zaledwie odszedł na odległość rzuconego kamienia lub wypuszczonej strzały, siadł na ziemi. Tu zmorzył go sen; a ponieważ znużony był długą podróżą, więc całą mocą ogarnął go senny spoczynek. W końcu gdy wszyscy spali, nadbiegli wściekli poganie, rzucili się na nich z wielką gwałtownością i skrępowali wszystkich. Święty Wojciech zaś, stojąc naprzeciw Gaudentego i drugiego brata związanego, rzekł: "Bracia, nie smućcie się! Wiecie, że cierpimy to dla imienia Pana, którego doskonałość ponad wszystkie cnoty, piękność ponad wszelkie osoby, potęga niewypowiedziana, dobroć nadzwyczajna. Cóż bowiem mężniejszego, cóż piękniejszego nad poświęcenie miłego życia najmilszemu Jezusowi?". Z rozwścieczonej zgrai wyskoczył zapalczywy Sicco i z całych sił wywijając ogromnym oszczepem, przebił na wskroś jego serce. Będąc bowiem ofiarnikiem bożków i przywódcą bandy, z obowiązku niejako pierwszą zadał ranę. Następnie zbiegli się wszyscy i wielokrotnie [go] raniąc nasycali swój gniew. Płynie czerwona krew z ran po obu bokach; on stoi modląc się z oczyma i rękami wzniesionymi ku niebu. Tryska obficie szkarłatny strumień, a po wyjęciu włóczni rozwiera się siedem ogromnych ran. [Wojciech] wyciąga uwolnione z więzów ręce na krzyż i pokorne modły śle do Pana o swoje i prześladowców zbawienie. W ten sposób ta święta dusza ulatuje ze swego więzienia; tak to szlachetne ciało, wyciągnięte na kształt krzyża, bierze ziemię w posiadanie, tak też skutkiem wielkiego upływu krwi wyzionąwszy ducha, w krainie szczęścia rozkoszuje się wreszcie najdroższym zawsze Chrystusem! O, jak święty i błogosławiony to mąż, na którego obliczu zawsze jaśniał blask anielski, w którego sercu zawsze Chrystus przemieszkiwał. Jak pobożny i wszelkiej czci najgodniejszy, ponieważ krzyż, którego zawsze pragnął i w duszy swej nosił, wtedy także rękoma i całym ciałem objął. Zbiegli się zewsząd z bronią okrutni barbarzyńcy, z nienasyconą jeszcze wściekłością oderwali od ciała szlachetną głowę i odcięli bezkrwiste członki. Ciało pozostawili na miejscu, głowę wbili na pal i wychwalając swą zbrodnię, wrócili wszyscy z wesołą wrzawą do swoich siedzib. Umęczony był zaś Wojciech, święty i pełen chwały męczennik Chrystusa, 23 kwietnia, za rządów wszechwładnego Ottona Trzeciego, pobożnego i najsławniejszego cesarza, i to w piątek; stało się tak oczywiście dlatego, aby w tym samym dniu, w którym Pan nasz Jezus Chrystus za człowieka, także ten człowiek cierpiał dla swego Boga. Jego jest miłosierdzie po wiek wieków, cześć, chwała i panowanie na wieki wieków. Amen.