Watykan potwierdza: holenderska aborcjonistka Lilianne Ploumen otrzymała order św. Grzegorza Wielkiego. A wyjaśnienie tej decyzji jest naprawdę kuriozalne.
Przypomnijmy. Kilkanaście dni temu holenderska aborcjonistka (w pół roku zebrała 300 milionów dolarów na zabijanie dzieci, gdy swoje finansowanie takich programów wycofał prezydent USA Donald Trump) pochwaliła się, że otrzymała najwyższe odznaczenie, jakie Watykan przyznaje świeckim, czyli wspomniany order św. Grzegorza Wielkiego. Przez kilkanaście dni trwała dyskusja, czy to w ogóle możliwe, czy przypadkiem pani nie przygotowała prowokacji. Teraz już wiadomo. Watykan przyznał jej taki order.
Jak to wyjaśnia to Stolica Apostolska? Kuriozalnie! Dyplomatycznym zwyczajem wymiany odznaczeniami między delegacjami. Kłopot polega na tym, że nie ma tak znowu wielu kawalerów i dam tego orderu, żeby mieć wrażenie, że otrzymują je wszystkie delegacje państwowe, że jest to standardowa procedura. A skoro nie jest, to nadal pozostaje pytanie, dlaczego tym razem ją zastosowano.
Jakby tego było mało, order św. Grzegorza Wielkiego przyznaje się za szczególne zasługi dla Kościoła, i trudno nie zadać pytania, jakież to zasługi dla Kościoła miała pani, która profanowała msze święte, działała na rzecz aborcji? Te dwa elementy jej działania sprawiają, że nie było żadnych, podkreślmy, żadnych powodów, by wręczyć jej takie oznaczenie. Obecne wyjaśnienia, że nie chodziło o wsparcie jej poglądów, ale o standardową procedurę dyplomatyczną brzmią więc, jak bardzo kiepskie tłumaczenie gigantycznej wtopy wizerunkowej, ale i duszpasterskiej, bo przesłanie, że można być za zabijanie dzieci i promocją homoseksualizmu i dostawać najważniejsze watykańskie ordery poszło w świat.
Ciekawe, czy poza lakonicznym wyjaśnieniem Watykan postanowi coś z tym zrobić. Jeśli nie, to znaczy, że uznaje, że nic się nie stało, i że w sumie winni są ci, co się czepiają, a nie ci, co nadali order.
Tomasz P. Terlikowski
