Lekarz, którego działania doprowadziły do legalizacji eutanazji w Holandii jest przerażony kierunkiem, w jakim zmierza psychiatria w tym kraju. A powodem jest… erozja zasad związana ze zmianą prawa.
Jeśli ktoś może zostać określonym ojcem holenderskiej eutanazji, to jest to psychiatra Boudewijn Chabot. Już w 1991 roku podał on swojej pacjentce Pani B śmiertelną dawkę medykamentów. W 1993 roku Sąd Najwyższy orzekł, że lekarz jest winny pomocy w samobójstwie, ale nie skazał go i nie zabronił praktykowania medycyny. Pani B nie była osobą chorą, a jedynie miała dramatycznie trudne życie osobiste, i lekarz uznał, że jest ona egzystencjalnie po stronie śmierci. To właśnie ten wyrok stał się pierwszym krokiem na drodze do pełnej legalizacji eutanazji w Holandii.
Dwadzieścia pięć lat później dr Chabot jest jednak przerażony tym, co się dzieje. W jednej z czołowych holenderskich gazet NRC Handelsblad wskazuje on, że prawne gwarancje obrony pacjentów przez eutanazją powoli erodują, i że prawo nie chroni już w wystarczający sposób ludzi chorych psychicznie i z demencją. – Holendrzy są zadowoleni ze swojego prawa, ale nie ma powodów do zadowolenia – podkreśla lekarz.
Obecnie eutanazja jest dopuszczalna w Holandii pod trzema warunkami: jeśli wniosek jest dobrowolny i przemyślany; jeśli nie istnieje nadzieja na polepszenie stanu; oraz jeśli nie ma rozsądnej alternatywy dla eutanazji. I właśnie te dwa ostatnie elementy, zwraca uwagę psychiatra, są obecnie rozszerzane do granic rozsądku. Pacjenci samodzielnie decydują na przykład, że dom opieki może być alternatywą nie do zaakceptowania, a poczucie braku szczęścia brakiem nadziei na polepszenie stanu zdrowia. W ten sposób autonomia pacjenta, zwraca uwagę dr Chabot, wygrywa z medycyną. Efektem jest drastyczny wzrost liczby eutanazji – z 2 tysięcy w 2007 do 6 tysięcy w 2016.
Istotne jest to, że dr Chabot wcale nie stał się przeciwnikiem eutanazji. On sam podkreśla, że jest gotów zaakceptować nawet tysiące uśmiercanych przez lekarzy pacjentów. Jest jednak zaniepokojony gwałtownym wzrostem eutanazji wykonywanych na chorych psychicznie i chorych z demencją – tu dane wskazują, że w roku 2009 było ich 12, a w 2016 141, i chronicznie chorych psychicznie – tu wzrost od 0 w 2009 do 60 w 2016. Liczby te może nie są dramatyczne, ale trzeba mieć świadomość, że na schorzenia związane z problemami neurologicznymi i demencją cierpi ponad sto tysięcy Holendrów, a w kraju tym ogromną popularność zdobyły Stichting Levenseindekliniek, które oferują śmierć na życzenie wszystkim, którzy odmówili jej lekarze.
<–PAGEBREAK–>
Organizacja nie oferuje żadnego leczenia, ani pomocy, poza uśmiercaniem. W 2015 dwadzieścia pięć procent eutanazji osób z problemami psychicznymi było wykonywanych przez jej „specjalistów”, ale już w 2016 liczba ta wzrosła do 75 procent. W ubiegłym roku lekarze z Stichting Levenseindekliniek wykonywali przynajmniej jedną eutanazję miesięcznie. – Co się dzieje z lekarzami, dla których śmiertelne zastrzyk staje się comiesięczną rutyną – zastanawia się dr Chabot.
Lekarz jest zresztą w ogóle głęboko sceptyczny wobec eutanazji dla osób z demencją. – Mamy tu do czynienia z aktem głęboko problematycznym: jak może zabić kogoś, kto nie ma świadomości, że będzie zabity – pyta. I dodaje, że ostatnio zdarzają się sytuacje, gdy lekarze czy rodzina podają niczego nie spodziewającym się pacjentom środki uspokajające czy usypiające, byle ułatwić śmiertelny zastrzyk. W ubiegłym roku doszło do sytuacji, w której środki te nie zadziałały, a pacjentka broniła się przed śmiercią. Lekarz i rodzina i tak ją jednak zabili. Wszystko to uświadamia, że w tym przypadku nikt nie kontroluje aktu zabijania chorych, a jako że z prawa zniknął wymóg relacji terapeutycznej między lekarzem-zabójcą a pacjentem, to o wiele łatwiej przychodzi dokonywanie eutanazji.
I nie są to reflekcje przeciwnika eutanazji, ale jej zwolennika. Dla mnie jest całkowicie oczywiste, że jedynym lekarstwem na tą sytuację jest całkowity zakaz eutanazji, dla dr Chabota nie, ale dobrze, że także zwolennicy tego aktu zaczynają dostrzegać związane z nim kłopoty i problemy moralne, a także dramatyczne zmiany, jakie wprowadza on do medycyny i relacji pacjent-lekarz.
Tomasz P. Terlikowski