Gdyby przeprowadzić sondę uliczną i zapytać przypadkowych osób, kto jest najważniejszy w ich życiu, pewnie zdecydowana większość pytanych bez wahania odpowiedziałaby, że mama. Skoro tak, to dlaczego jej praca jest tak niedoceniania i dlaczego o szacunek dla niej trzeba się ciągle upominać. I to na najwyższych szczeblach.
„Jak u mamy” – takie hasło zawsze budzi pozytywne skojarzenia. Bo u mamy jest dobrze, smacznie i ciepło. Mama przytuli, wysłucha, zawsze znajdzie czas. I dla niemowlęcia, i dla swojego dorosłego dziecka. Zawsze będzie się martwić i troszczyć o swoje dzieci, bo taka jest istota macierzyństwa: „Matki nawet w najgorszych chwilach, potrafią być świadkami czułości, bezwarunkowego poświęcenia, siły nadziei” – mówił papież Franciszek 1 stycznia podczas uroczystości Świętej Bożej Rodzicielki Maryi. I nie ma wątpliwości, że to matki tworzą świat –przypomniał bardzo mocno Ojciec Święty. I bardzo dobrze, że przypomniał, bo współczesny świat matek nie lubi, toleruje je jeszcze w przestrzeni prywatnej, ale już w publicznej niekoniecznie. Tylko, że świat bez matek, by nie istniał. Nie byłoby na świecie także tych, którzy dziś tak macierzyństwo krytykują i walczą z nim. Dlatego – apeluje Franciszek – nie można dopuścić do sytuacji, kiedy kobiety nie będą chciały być matkami. Taki świat byłby bez litości, a społeczeństwo „zostawiłoby miejsce jedynie na wyrachowanie i spekulację”.
Nie była to pierwsza wypowiedź papieża Franciszka na temat matek i macierzyństwa. Temat ten – jako bardzo istotny – dość często wraca w jego katechezach i naukach. I bardzo dobrze, że matki mają swojego rzecznika w Ojcu Świętym. Bardzo bowiem potrzebują dowartościowania tego, co robią. Matki bowiem – zdaniem Ojca Świętego – są najlepszym lekarstwem na egoistyczny indywidualizm, który oznacza ni mniej, ni więcej, tylko tyle, że „nie można się podzielić”. Już z samej istoty bycia matką wynika owo dzielenie się, od początku, swoim ciałem, swoim czasem, całą sobą z dziećmi czy mężem. Te słowa o matkach wypowiedziane podczas Audiencji Generalnej to także wołanie o to, by na nowo kobiety odkryły istotę macierzyństwa, tego „kobiecego geniuszu”, który gdzieś w dzisiejszym świecie został zagubiony.
Jako kobiety chcemy więc być silne, odważne, samowystarczalne. Chcemy być męskie, bo to, co męskie, jest wartościowe. To co kobiece, to zbędny balast. Zbędnym balastem jest więc nasza fizjologia, nasza cykliczność, nasza płodność, którą tak łatwo wyłączyć za pomocą antykoncepcji. Pozbywamy się czegoś, co stanowi naszą istotę. Kultura widzi nas jako facetów w spódnicy. I temu trendowi się poddajemy. Wrażliwość, empatia, łagodność – cechy te najlepiej odrzucić. Bo one takie kobiece są (jako największą obelgę mężczyzna traktuje powiedzenie, że robi coś lub zachowuje się jak baba). Tyle, że takie działanie to gwałt na naturze. Płeć nas bowiem określa i determinuje. To, że urodziłam się kobietą, sprawia, że inaczej myślę, dostrzegam, rozmawiam, słucham, wychowuję niż mężczyzna.
Moja kobiecość wiążę się z dawaniem życia. Bóg tak stworzył świat, że ten przywilej dał tylko nam, kobietom. To w naszych ciałach jest miejsce dla drugiego człowieka (ostatnio usłyszałam piękne porównanie, że kobieta, która nosi dziecko pod sercem, to tabernakulum życia). To pod naszym sercem dziecko rośnie i się rozwija. To my je wydajemy na świat. Nie od razu odkryłam tę metafizykę. Potrzebny był czas, żeby to zrozumieć.
Obserwuję niesamowitą agresję kobiet, kiedy wspomni się przy nich o dziecku, o rodzeniu, kiedy głośno mówi się, że istota kobiecości to dawanie życia. Skąd ten krzyk? Czyżby próbowały zagłuszyć swoje sumienie? Są młode, wykształcone, pracują, żyją w związkach, są mężatkami. I z pogardą patrzą na kobiety, które rodzą dzieci. Nie wierzę w opowieści o braku instynktu macierzyńskiego. Dla mnie to niepojęte, że kobieta może tak negatywnie reagować na swoją kobiecość. I całą sobą zaprzeczać temu, co jest jej istotą.
Jeśli więc mamy jakieś zadanie przed sobą, to jest nim właśnie obrona kobiecości, jako tego sposobu istnienia, który łączy się z dawaniem życia. Dlatego, że on jest potrzebny nam kobietom, byśmy dojrzewały i się zmieniały: „Małżeństwo i macierzyństwo zostały mi dane po to, abym mogła ulec wewnętrznej, niezbędnej przemianie – z naturalnego egoizmu do aktu złożenia siebie w darze – i że moja banalna codzienność, nasze zwyczajne małżeńskie i rodzinne życie, ma sens jedynie wówczas, gdy staje się wewnętrzną drogą ku tej przemianie. Wewnętrznym poszukiwaniem” – to słowa Sophie Lutz, autorki książki „Niewidoczne dla oczu”, mamy czwórki dzieci, w tym głęboko upośledzonej dziewczynki. Papież Franciszek z podziwem mówi szczególnie o tych kobietach, które zmagają się z licznymi trudnościami: „Wiele nauczyłem się od tych matek, które mając dzieci w więzieniu lub leżące na szpitalnym łóżku czy też zniewolone narkotykami, mimo zimna czy upału, deszczu czy suszy, nie poddają się i stale walczą, aby dać im to, co najlepsze”. Bo takie jest zadanie matek. Każda z nas chce swojemu dziecku dać to, co najlepsze. Macierzyństwo dla zdecydowanej większości kobiet to na szczęście nie jest pasmo cierpień, choć bywa że droga to wyboista i kręta. A do tego zupełnie nieprzewidywalna. Może być pod górkę, a może być jak bułka z masłem i miodem. Słodko i rozkosznie, mimo chwilowych przeciwności.
Małgorzata Terlikowska