JFK miał powiedzieć po jednej z debat z Richardem Nixon w kampanii, która doprowadziła go do Białego Domu, że w sumie to programy ich obu niczym specjalnie się nie różnią. Tak przynajmniej w tamtym czasie amerykańskie wybory komentowało Polskie Radio w swojej korespondencji zagranicznej. Kennedy kiedy starał się przekonać wyborców by głosowali na niego i gdy chciał jakoś zaznaczyć różnice pomiędzy sobą a kandydatem Republikanów – podaję to w pewnym skrócie – powiedział coś takiego: jeśli jesteście zadowoleni z tego jak się sprawy kraju mają głosujcie na Nixona, jeśli chcecie by nasz kraj wykonał skok do przodu głosujcie na mnie.
Jak widać trudne są zadania spin doctorów w czasach prosperity i względnego konsensusu cywilizacyjnego oraz moralnego. Ostatecznie jednak Kennedy przekonał swoich rodaków do owego „skoku”, którego imperialnym symbolem stała się choćby udana wyprawa na Księżyc, niewątpliwy prztyczek wizerunkowy i polityczny wobec Związku Sowieckiego.
Ten historyczny epizod pokazuje pewien tradycyjny podział ról pomiędzy Demokratami i Republikanami w okresie przed rewolucją seksualną, ale i w kolejnych dekadach. “Skok” proponowany przez Kennedy’ego był przecież propozycją zmiany, a w tej samej narracji Nixon został przedstawiony jako obrońca status quo. Wiele jednak napisano już o tym, że dzieci rewolucji obyczajowej, pokolenie jednocześnie baby boomu, jaki i dzieci-kwiatów z czasem stało się ważnymi postaciami politycznego, kapitałowego, ale i ideologicznego establishmentu.
Lewica stała się u schyłku życia (ale i najszerszego oddziaływania) pokolenia kwiatów swoistą partią rewolucyjno-zachowawczą – to znaczy przede wszystkim dąży ona do zachowania owoców swojej rewolucji: konsolidacji władzy polityczno-kapitałowej i zmian obyczajowych, które są narzędziem tej władzy, a równocześnie jakąś formą – spotworniałą – ideałów „lata miłości” z roku 1968. Niejednokrotnie mówimy, że rewolucja ta postępuje, zatacza coraz szersze kręgi, ale przecież jednocześnie występuje już teraz z pozycji zajętych w instytucjach państwowych i międzynarodowych. Polityka wielokulturowości, rozwody, aborcja, polityka seksualna, w tym także polityczny ruch homoseksualny, są traktowane jako zaplecze i zasady duchowe współczesnych rządów oraz społeczeństw, łożących na ich wsparcie, promocję i utrzymanie, ogromne sumy.
Ten proces instytucjonalizacji rewolucji w jakimś sensie teraz się właśnie przesila. Nie miejmy złudzeń – w pewnej mierze dotyczy on zarówno Demokratów jak i Republikanów, którzy są zakładnikami systemu politycznego ukształtowanego przez lewicową ofensywę ostatniego półwiecza. Ten układ w pewnym stopniu tłumaczy zwycięstwo Donalda Trumpa – niechciany kandydat republikański stał się reprezentantem zmiany i to zarówno wobec instytucji cywilizacji śmierci, jak i dość tradycyjnego w amerykańskim systemie społecznym darwinizmu pogardzającego ubogim czy kolorowym, jako leniwym nieudacznikiem.
Warto zwrócić uwagę w tym kontekście jak złudne bywają pojęcia takie jak lewica i prawica. Wczorajsza lewica wciąż korzysta z atrakcyjności jaką dają jej etykiety (niezwykłe połączenie!) stabilności (rozsądku) i postępu (rewolucyjności), a jednocześnie sama jest już władzą generującą niesprawiedliwość, ubóstwo, marginalizację licznych grup, np. religijnych, czy peryferyjnych. Obserwacja ta dotyczy także polskiej sceny politycznej. Mieliśmy już lewicę (kawiorową), która zachowywała się bardziej jak lobby kapitalistyczne. Teraz mamy zaś prawicę, w zachowaniach bardziej przypominającą partię jakobińską destruującą instytucje państwa, porzucającą swoich katolickich wyborców przez przekreślenie ustaw mających powstrzymać zabijanie nienarodzonych.
Pozostaje pytanie o Amerykę. Czy Trump będzie w dalszym ciągu chciał reprezentować swoich niezadowolonych wyborców? Sam jeszcze nie tak dawno był przecież demokratą, a nie republikaninem. Czy nie okaże się wydmuszką systemu władzy – w końcu jest mu do niego bardzo blisko. Nie wiemy też czy faktycznie będzie miał dobry pomysł na demontaż amerykańskiej rewolucji i świadomość, że odbudowa społeczeństwa musi zacząć się od przywrócenia właściwego miejsca naturalnym instytucjom jak małżeństwo, rodzina, wspólnota religijna – w domyśle chrześcijańska. Tutaj mogą zacząć się schody, być może jednak uda mu się wykonać choć pierwszy krok.
Autor jest redaktorem pisma “Christianitas”.
Ps. Warto zwrócić uwagę na słowa jakie Trump skierował do amerykańskich katolików