ARCHIWUM

Nie oddamy polskich dzieci bogatym Szwedom (i innym też nie). Rząd ogranicza zagraniczne adopcje

Adopcjami zagranicznymi docelowo ma się zajmować jeden ośrodek – poinformował PAP wiceszef MRPiPS Bartosz Marczuk. Resort chce, by do rodzin zagranicznych trafiało znacznie mniej dzieci niż obecnie.

Ograniczenie zagranicznych adopcji minister Elżbieta Rafalska zapowiedziała w zeszłym tygodniu. Jak mówiła, obecnie jest ich ok. 300 rocznie (na ok. 3 tys. adopcji w kraju – PAP). 

 

Obecnie dziecko może trafić do adopcji zagranicznej, jeśli nie znajdą się dla niego rodzice w kraju; wówczas jego dane są umieszczane w centralnym banku danych. Zgodę na adopcję zagraniczną musi wyrazić MRPiPS, dopiero wtedy ostateczną decyzję podejmuje sąd.

 

Marczuk podkreślił, że wokół adopcji zagranicznych narosło wiele mitów, nieznajdujących potwierdzenia w faktach. "To pewien stereotyp, że co do zasady za granicę są wysyłane dzieci, które w Polsce nie mają żadnych szans na adopcję – bo są bardzo chore, bo są to bardzo trudne przypadki. Otóż jak to sprawdziliśmy, okazało się, że zaledwie 20 proc. dzieci ma orzeczoną niepełnosprawność" – powiedział. Co więcej – jak zaznaczył – często w tej procedurze dochodzi do rozdzielania rodzeństw. Jak mówił, nie jest też prawdziwy argument, że chodzi tylko o dzieci starsze, których nikt nie chce w Polsce, do adopcji zagranicznej trafiają też często dzieci małe.

 

"Argumentów, żeby zmniejszyć ten strumień, jest bardzo wiele. Aczkolwiek, nie mówimy, że nie będzie takiej możliwości w indywidualnych przypadkach, kiedy przemawia za tym dobro dziecka, np. przy łączeniu rodzeństw, czy naprawdę żadnych szansach na adopcję w Polsce" – zastrzegł Marczuk.

 

Pytany, dlaczego w tym procesie dochodzi do tylu nieprawidłowości, skoro na każdą tego rodzaju procedurę musi zgodzić się MRPiPS, wiceminister zwrócił uwagę na to, że do adopcji kwalifikują ośrodki adopcyjne, później w tym procesie uczestniczą zewnętrzne zagraniczne agencje, ośrodki dedykowane adopcjom zagranicznym, a ostateczną decyzję wydaje sąd. "Ministerstwo jako organ centralny może badać to bardziej od strony formalnej, a nie od strony pewnych rzeczywistych zdarzeń, emocji – tych sytuacji bardzo indywidulanych. I to jest w naszym odczuciu pewna słabość tego, jak funkcjonowały do tej pory adopcje zagraniczne" – ocenił.

 

Na pytanie, czy będą jakieś ułatwienia dla rodzin, które zdecydują się na tzw. trudne adopcje, Marczuk powiedział, że jeszcze w tym kwartale resort chciałby dokonać przeglądu całej ustawy regulującej pieczę zastępczą. "Zależy nam, by pieczę deinstytucjonalizować, przyciągać więcej kandydatów na rodziców zastępczych, na pewno chcemy, by było więcej pracy z rodziną biologiczną, wspieramy asystentów rodziny. Będziemy przeglądać te przepisy, które regulują w Polsce adopcje i patrzeć, gdzie tam są rafy, które powodują, że dzieci – nawet, jeśli są w Polsce – mogą mieć kłopoty, żeby trafić do rodzin" – zapowiedział. 

 

Jak podkreślił, docelowo adopcjami zagranicznymi zajmować się ma jeden ośrodek, bo i adopcji będzie mniej. 17 stycznia MRPiPS wydało rozporządzenie, w myśl którego uprawnienia do prowadzenia tych procedur mają dwie placówki: Diecezjalny Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy Centrum Służby Rodzinie i Życiu w Sosnowcu i warszawski Katolicki Ośrodek Adopcyjny przy ul. Grochowskiej. 

 

Wcześniej zajmowały się tym – poza ośrodkiem przy ul. Grochowskiej – Wojewódzki Ośrodek Adopcyjny przy Mazowieckim Centrum Polityki Społecznej oraz Krajowy Ośrodek Adopcyjny Towarzystwa Przyjaciół Dzieci.

 

Ośrodek z Sosnowca ma się zająć przejściowo ośmioma przypadkami adopcji, które są w toku. Jak tłumaczył Marczuk, jest to bardzo szczególna sytuacja – okazało się, że zagraniczna agencja, która w nich pośredniczyła, źle wykonała swoją pracę i straciła akredytację. "Ze względu na delikatną materię tych spraw, najlepszy interes dzieci i kandydatów na rodziców, z którymi często w Polsce odbywa się już styczność, poprosiliśmy ośrodek sosnowiecki – niezależny od tych trzech, które się tym do tej pory zajmowały, to jest nasz świadomy wybór – żeby oni ocenili, czy możemy te dzieci z Polski wypuścić" – wyjaśnił Marczuk. Jak dodał, agencję, która straciła akredytację, zastąpiła inna agencja, którą strona polska poprosiła o zbadanie raz jeszcze kandydatów na rodziców, sugerując się tym, że tamta agencja mogła ich źle wyselekcjonować. "Tak było w poprzednim, bardzo bulwersującym przypadku" – podkreślił.

 

Poza tym, jak mówił Marczuk, strona polska poprosiła o dodatkowe – w stosunku do tego, co zwykle jest wymagane w tego typu procedurach – informacje i raporty, również po sfinalizowaniu adopcji. 

 

"To jest tylko ta jedna wyjątkowa sytuacja, jak się skończy – pewnie gdzieś w lutym – zostanie tylko jeden ośrodek zajmujący się adopcjami zagranicznymi" – podkreślił wiceminister.

 

Przypomniał, że do tej pory były to trzy ośrodki warszawskie; jeden z nich, przy urzędzie marszałkowskim zajmuje się też kwalifikowaniem dzieci i w związku z tym, że ma inne zadania, nie znalazł się na liście. Ośrodek przy ul. Grochowskiej wybrano na podstawie oceny merytorycznej. "Nie bez znaczenia jest, że ośrodek TPD pośredniczył w jednej z adopcji prowadzonych przez tę agencję, która straciła akredytację. Okazało się, że zawalił swoją pracę. Co więcej, zatajał przed nami informacje, jednoznacznie wskazujące na nieprawidłowości" – powiedział Marczuk.

 

Z zarzutami resortu nie zgadza się dyrektor Krajowego Ośrodka Adopcyjnego TPD Izabela Rutkowska. "Nam ministerstwo żadnych zarzutów nie postawiło, żadnej kontroli nie mieliśmy, złożyliśmy tylko pisma wyjaśniające sytuację dziecka, cała sprawa z naszej perspektywy, od strony polskiej wygląda najzupełniej legalnie. Nie zgadzamy się z oceną MRPiPS" – powiedziała w rozmowie z PAP.

Jak wyjaśniła, sprawa dotyczy dziewczynki, która wyjechała razem ze swoją siostrą do rodziny amerykańskiej. "Cała procedura toczyła się w Polsce, ministerstwo wyraziło zgodę, dziewczynki odbyły tutaj wymagany prawem proces osobistej styczności, sąd tę adopcję orzekł, rodzina odczekała tyle, ile trzeba, żeby się postanowienie sądu uprawomocniło, uzyskała dokumenty wyjazdowe i wyjechała za granicę" – relacjonowała. 

 

Jak podkreśliła, w Stanach jednak rozdzielono dziewczynki – jedna została z tą rodziną, druga została przekazana pod opiekę innej rodzinie. "Co, biorąc pod uwagę amerykańskie procedury, jest działaniem legalnym. My dowiedzieliśmy się o tym, że dziewczynki nie są razem (…) od szeryfa z amerykańskiej policji, który nas powiadomił, że w tej rodzinie, gdzie dziewczynka docelowo została umieszczona, zaszło podejrzenie, że ktoś ją mógł wykorzystać. W ogóle by nas o tym nie powiadomiono, gdyby nie fakt, że u dziecka znaleziono poważne obrażenia i blizny wewnętrzne, które były dużo starsze niż okres pobytu w USA. Myśmy zawiadomili ośrodek lokalny, ten powiadomił prokuraturę i śledztwo się toczy" – poinformowała Rutkowska.

 

Jej zdaniem nie jest prawdziwy zarzut ministerstwa, że doszło do nielegalnego przekazania dziecka. "Dziecko z Polski wyjechało legalnie; ambasada amerykańska prowadziła w tej sprawie postępowanie wyjaśniające i, z tego, co wiem, nie doszukała się zdanych nieprawidłowości" – zastrzegła Rutkowska.

 

Pytana, co będzie dalej z ośrodkiem TPD, powiedziała, że nie wie, czy znajdzie się sposób na jego dalsze funkcjonowanie, bo nie ma miejsca dla kolejnego ośrodka w Warszawie, który zajmuje się adopcjami krajowymi. Ja bym bardzo sobie tego życzyła, bo wydaje mi się, że 27 lat ciężkiej pracy po prostu nie można zmarnować, nie może odejść w niebyt z jednym obwieszczeniem władz" – powiedziała Rutkowska.

 

Agata Szczepańska (PAP)

Źródło: PAP

Komentarze

Zobacz także

Tusk odpowiada politycznie za niewyjaśnienie kwestii smoleńskiej!

Redakcja malydziennik

Ks. Lemański "zostanie porzucony jak niepotrzebny niedopałek papierosa"!

Redakcja malydziennik

Agnieszka Holland przeszła samą siebie! "Mnie się te miesięcznice z miesiączką kojarzą"

Redakcja malydziennik
Ładuję....