Brak święceń kapłańskich dla kobiet to „przeszkoda”, które wypycha wiele kobiet z Kościoła, papież może mianować kobiety-kardynałki, a Kościół wciąż cierpi na mizogynię. Te opinie to nie pomysły jakiegoś lewicowego oszołoma, ale… kardynała Jospeha Williama Tobina.
Hierarcha ten został kardynałem w 2016 z nominacji papieża Franciszka. I nie od dziś znany jest z dziwacznych poglądów na wiele tematów. Nie inne zaprezentował w wywiadzie dla „New York Timesa”. Pytany o święcenia kapłańskie dla kobiet oznajmił, że ma świadomość, że dla wielu kobiet to może być problem, który wypycha je z Kościoła.
W wywiadzie dla jezuickiego magazynu „America” dodał zaś, że jest „coraz bardziej świadomy"coraz bardziej świadomy tego, że kobiety mają wiele powodów do opuszczenia kościoła”. Dlaczego? Z powodu „braku szacunku", jakiego doświadczają w Kościele. Owym brakiem szacunku ma być, rzecz jasna, brak dopuszczenia do posługi… diakonatu. Z czego to ma wynikać? Z rzekomego przeniknięcia kultury Kościoła głęboką mizogynią, zamknięciem umysłowym i… przywilejami dla mężczyzn.
Ale to nie wszystko. Kardynał Tobin zapewniał także, w wywiadzie dla „NYT”, że „nie wierzy, by istniały jakieś rozstrzygające racje teologiczne, by papież nie mianował kobiet kardynałami”. Problem z tą wypowiedzią jest taki, że jest ona nieprawdziwa. Tak się bowiem składa, że obecny kodeks prawa kanonicznego jasno wskazuje, że kardynałami mogą zostać wyłącznie mężczyźni, i to ze święceniami kapłańskimi. Wcześniej funkcjonowali wprawdzie kardynałowie bez wyższych święceń kapłańskich, wszyscy oni mieli jednak święcenia niższe. A i te są, tak się składa, zamknięte dla kobiet. Kardynał Tobin zamiast więc zamiast zajmować się poszukiwaniem mizogynizmu w Kościele mógłby zająć się zgłębianiem doktryny tegoż, tak by w czasie kolejnych wywiadów mógł już podzielić się wiedzą teologiczną, a nie… wyssanymi z palca oskarżeniami.
Tomasz P. Terlikowski