Jest akt oskarżenia wobec Anny Zet Zawadzkiej, w sprawie popełnienia przestępstwa w związku z incydentem w kościele świętej Anny. 3 kwietnia 2016 roku w trakcie odczytywania listu Episkopatu o "pełnej ochronie życia" kilkanaście osób, głównie kobiet, opuściło ostentacyjnie kościół.
Jak przekonywały feministki, ostentacyjne wyjście z kościoła było protestem przeciwko słowom biskupa o konieczności ochrony życia. Wychodząc panie, a wsród nich Anna Zawadzka, krzyczały: "skandal", "tego nie da się słuchać".
Od tego czasu do warszawskich prokuratur napływały zawiadomienia, które dotyczą artykułu 195. Kodeksu Karnego. Jest w nim mowa o tym, że osoba przeszkadzająca w publicznym wykonywaniu aktu religijnego podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do 2 lat. Jedno wpłynęło od posła Prawa i Sprawiedliwości Stanisława Pięty. – Wszystkie zawiadomienia zostaną połączone do wspólnego postępowania na razie sprawdzającego. W jego toku zapadnie decyzja czy wszcząć w tej sprawie śledztwo – powiedział w kwietniu Michał Dziekański rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
W lutym tego roku prokuratura przesłała do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia w Warszawie akt oskarżenia przeciwko Annie Zet Zawadzkiej. Poinformował o tym na swoim profilu na Twitterze poseł Stanisław Pięta, publikując pismo prokurator Agnieszki Bortkiewicz z Prokuratury Rejonowej Warszawa–Śródmieście-Północ.
Jak mówi w rozmowie z Gazetą Stołeczną Anna Zet Zawadzka, nie żałuje tego, co zrobiła, ale też nie przyznaje się do zarzucanego jej czynu. Dodaje również, że "nie może doczekać się rozprawy". – Mam nadzieję, że to, co jest w konstytucji zapisane, jako rozdział państwa od Kościoła, będzie miało finał w sądzie. Jest mi przykro, że Kościół nie rozprawia się z pedofilią i chce ingerować w politykę prorodzinną, wpływając na decyzje kobiet dotyczące ich własnej rozrodczości – mówi oskarżona