Gdy robi mi się smutno, albo zaczynam mieć wątpliwości, co do słuszności niektórych z posunięć zjednoczonej prawicy, to lekiem na te emocjonalne stany nieodmiennie jest Lech Wałęsa.
I tym razem nie jest inaczej. Jego wywiad udzielony ITAR-TASS, a mówię zarówno o formie, jak i treści, na powrót uświadomił mi, że ten autorytet i jego obrońców trzeba było odsunąć od władzy. Nie, nie dlatego, że Wałęsa ma coś do powiedzenia, ale dlatego, że to on zazwyczaj ujawnia to, co myślą inni, bardziej od niego sprawni w intelektualnych gierkach.
Wałęsa oznajmił ostatnio, że „moja (czyli jego) walka” doprowadziła do tego, że runęły mury, a dzięki temu można i trzeba zbudować jedno wspólne państwo Polski i Niemiec, pod nazwą Europa. Wałęsa może tego nie widzieć, ale identyczny program, przedstawiony zresztą w dziele o wdzięcznym tytule „Moja walka” miał także Adolf Hitler. On też chciał zbudować jedno państwo Europa, i także chciał by Polska (tyle, że z Polakami w roli służby) byli poddanymi światlejszych Niemców. Ten projekt, choć wiele się zmieniło, pozostaje nadal żywy. I warto wiedzieć, kto z polskim polityków chce mu służyć.
Nie, nie ma antyniemieckiej fobii, mam świadomość, że aż do rozbiorów między Polską a Niemcami, od czasów piastowskich, było dość spokojnie, ale… wiem też, że pruska polityka, a także projekt Mitteleuropy mogą powstrzymać tylko silne, zdecydowane i świadome swojej tożsamości państwa Europy Środkowej, w tym Polska. Każdy inny projekt zakłada nasze podporządkowanie, zmianę naszej tożsamości. A wszystko oczywiście pod pozorem europeizacji i unowocześniania. Na to zaś naszej zgody, jeśli chcemy przetrwać, być nie może.
Tomasz P. Terlikowski