„Powiedział Mu Jan: Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto wyrzucał czarty w Twoje imię i zabranialiśmy mu, ponieważ nie chodzi razem z nami”.
Pytanie zadane przez jednego z Apostołów można by uznać na pierwszy rzut oka za zwykły przejaw ciasnoty, ekskluzywizm skoncentrowany na tym, czy ktoś jest „swój”. Łatwo jest domyślać się tu również zazdrości i małostkowości. Takie zarzuty rzucane są zresztą przez wieki wobec Kościoła — właśnie wtedy, gdy ostrzega przed czymś lub kimś ze względu na niekościelność: „ponieważ nie chodzi razem z nami”.
Wbrew pozorom Jezus nie traktuje wątpliwości Jana w ten sposób, nie wzrusza na nie ramionami, nie piorunuje. Zarządza natomiast inne rozwiązanie. Ciekawe, że nie mówi na przykład: o głupcy, czy nie wiecie, że często to ci inni, co z wami nie chodzą, są mi najbliżsi. Nie, w ogóle nie próbuje tej drogi. Wcale zresztą nie dowiadujemy się, czy ten ktoś, o kim mówił Jan, jest blisko Jezusa. Raczej wygląda na to, że nie: przecież wówczas Jezus nie przyjmowałby jako ewentualność, że ten ktoś mógłby Mu złorzeczyć. Chodziło o coś innego: Jezus wie, że Jego Imię nie jest martwym przedmiotem; ten, kto zacznie się nim posługiwać i poczuje jego moc, znajdzie się sam pod jego wpływem. Przywiązuje się do czegoś, co prowadzi go do swego źródła: imię do osoby.
To, co mówi tu Chrystus, jest teologiczną podstawą każdego zdrowego ekumenizmu (podkreślam, że zdrowego — gdyż sporo jest „ekumenizmu” chorego, będącego grą złudzeń). Zdrowy ekumenizm zakłada właśnie, że wśród tych, którzy „nie chodzą z nami”, niektórzy z różnych powodów wykonują dzieła Chrystusowych sakramentów — i są narzędziami oraz świadkami Jego łaski. Działa w nich coś, co przeszkadza im „chodzić z nami”, czyli przybliżyć się do Kościoła założonego przez Chrystusa — ale skoro posługują się czymś, co do niego należy, są już bliżej niż dalej.
dr Paweł Milcarek / http://pl.magnificat.net