Takich sytuacji i zdarzeń doświadcza każda mama. Nie wynikają one ani z jej nieporadności, ani tym bardziej ze złośliwości dziecka. Po prostu są, i trzeba się z tym pogodzić. Choć bywa to trudniejsze niż masakra piłą mechaniczną.
Jak to się dzieje, że kiedy zamiotę podłogę, jest więcej niż pewne, że przechodzący obok mały człowiek postawi swoją nogę akurat w samym środku zmiecionej góry śmieci? Albo dlaczego zapragnie malować farbami właśnie w chwili, kiedy wyszorowałam na błysk całą łazienkę, a on tylko i wyłącznie tam może wylać brudną wodę, a kiedy ją wylewa, bure kleksy zostawia na podłodze, kranie i świeżo upranym łazienkowym dywaniku? Dlaczego najlepiej zupę pomidorową wylewa się na biały obrus, zalewając przy tym wszystko wkoło, a wspólne lepienie leniwych czy pierogów nieodłącznie wiąże się z wysmarowanymi ciastem drzwiami łazienkowymi, kranem, podłogą i włosami, które trzeba będzie – ku „radości” człowieka – umyć.
Macierzyństwo czasem przypomina front, wojenny front, na którym z góry jesteśmy skazane na porażkę. Bo co z tego, że pięknie poskładamy pranie, jak małe rączki z drugiej strony niepostrzeżenie rozciągną je po całym mieszkaniu? Co z tego, że wyczyścimy na błysk wszystkie lustra w domu, kiedy nie minie nawet sekunda, a na wyczyszczanej tafli pojawią się nagle małe paluszki, buziaki i co tylko fantazja podpowie. Co z tego, że wymyjemy podłogę, kiedy za moment ktoś w tę podłogę wetrze plastelinę, krem do pupy, a żeby się wszystko pięknie komponowało, doda jeszcze masło z kanapki, no bo przecież masło jest ohydne i trzeba je z kanapki zeskrobać. A że akurat na podłogę? Kto tam by się takimi szczegółami przejmował. Może co najwyżej mama, która próbuje nad chaosem zapanować, ale ciągle napotyka na nierównego przeciwnika. W takich sytuacjach to sobie myślę, że już nawet Syzyf miał lepiej. Też miał nie za ciekawie, ale chociaż wiedział, czego może się spodziewać. Tego zazwyczaj nie wie mama, bo mały człowiek, ciekawy świata, potrafi bardzo zaskoczyć swoją pomysłowością. Niejednej mamie ciśnienie podnosi się wtedy niebezpiecznie wysoko, nerw jest taki, że bez kija nie podchodź. Emocje jak najbardziej zrozumiałe, bo przecież nie po to się trudzimy, męczymy, żeby naszą w pocie czoła wykonywaną pracę ktoś w ciągu sekundy totalnie zmarnował. Słodki bobas w jednej chwili przeistacza się w tornado, tajfun, trąbę powietrzną, tsunami. Na raz. I nie ze złośliwości. Bynajmniej.
Choć w pierwszej chwili takie myśli pewnie niejednej mamie przychodzą do głowy. Tyle że punkt widzenia mamy, jest zasadniczo różny od punktu widzenia dziecka. To, co dla mamy jest tylko górą śmieci, których miejsce jest w koszu, dla dziecka jest wielka skarbnicą, w której znaleźć można zagubione skarby. To, co dla mamy jest zwykłą góra złożonego prania, dla dziecka jest kolorową wieżą, która cudnie się rozpada, kiedy wyciągnie się z niej kolejne elementy garderoby. Lustro też, jak wiadomo, nie służy tylko i wyłącznie do przeglądania się, ale świetnie się na nim rysuje, najlepiej zaślinionym placem albo umazanym w zjedzonej ukradkiem czekoladzie. W końcu to nieodłączny element poznawania świata, uczenia się go i sprawdzania… granic wytrzymałości mamy. I choć wielokrotnie te granice wytrzymałości są wystawiane na próbę, pocieszające jest to, że z czasem okazuje się, że zdarzenia te wcale nie jawią się jako katastrofa, tylko stają się świetną anegdotką, którą można podzielić się przy kawie z inną mamą, śmiejąc się przy tym do rozpuku.
Lustro wszak można umyć jeszcze raz, łazienkę podobnie, pranie jeszcze raz złożyć, a śmieci szybko zgarnąć do kubła. A jeśli złości cię to i wkurza, zobacz ten filmik. Gwarantuję, że od razu będzie ci lżej. I weselej. Bo nie tylko ja czy Ty mamy czasem pod górkę.
Małgorzata Terlikowska