„Lubiłem patrzeć na przerażone twarze przed likwidacją, lubiłem patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy” – pisał w swojej autobiografii Stefan Dąmbski ps. „Żbik I”. Jego zadania w szeregach AK polegały na likwidowaniu wrogów i zdrajców ojczyzny.
Urodzony 3 grudnia 1925 r. Stefan Dąmbski miał 17 lat, gdy wstąpił w szeregi AK. W oddziale działającym w okolicach Rzeszowa zajmował się początkowo przenoszeniem meldunków. Wkrótce dowódca powierzył mu jednak zupełnie inną funkcję – miał zostać egzekutorem likwidującym Niemców, konfidentów i kolaborantów. Swoją nową profesję zaczął wykonywać w 1942 r.
Czytaj także: JAPOŃSKIE eksperymenty na ludziach! W imię nauki zabili 20 TYS. LUDZI! [WIDEO]
Już pierwsza ofiara „Żbika” musiała mu dostarczyć wielu dylematów natury moralnej. Dąmbski otrzymał bowiem rozkaz zabicia… swojego przyjaciela.
W swoich wspomnieniach egzekutor opisywał ten epizod następująco:
Miałem w tym czasie kolegę Jurka. Chłopak do tańca i różańca…Któregoś popołudnia przychodzi do mnie „Stach” i mówi, żebym uważał, co mówię do Jurka, bo się okazało, że co tydzień regularnie widuje się z Gestapo.
Prosił mnie, żebym tymczasowo widywał się z Jurkiem jak poprzednio, aż do przyjścia chłopców z dywersji, którzy wykonają likwidację. Zobaczyłem natychmiast swoją wielką szansę. Powiedziałem „Stachowi”, że mam schowany u siebie pod łóżkiem polski kbk i poprosiłem, żeby mi pozwolił wykończyć Jurka… (…)
Jurek szedł dziarskim krokiem, uśmiechnięty. Z tak bliskiej odległości nie musiałem celować. Strzeliłem błyskawicznie spod pachy… Minęły dwa tygodnie i już byłem w dywersji… Jestem w siódmym niebie.
„Lubiłem tryskającą krew”
Dąmbski sumiennie wykonywał kolejne zadania i – chociaż działał w interesie walki o niepodległość Polski – coraz ciężej znosił powierzoną mu funkcję. Mechanizmem wyparcia stało się dla niego czerpanie satysfakcji z uśmiercania ludzi. A także bardzo ostra samokrytyka. We wspomnieniach pisał z goryczą:
Spełniły się moje marzenia; byłem człowiekiem bez skrupułów… Byłem gorszy od najpodlejszego zwierzęcia. Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. A jednak byłem typowym żołnierzem AK.
Pewnego razu chłop z okolicznej wsi poinformował akowców, że Niemcy aresztowali jego kolegę, ponieważ miał on przy sobie zbyt dużą ilość mięsa. Plutonowi udało się odbić Polaka i porwać przy okazji osobę odpowiedzialną za ten incydent. Następnie żołnierze przekazali wrogowi, że wypuszczą zakładnika jeśli zostaną spełnione ich żądania: brak odwetu oraz represji wobec miejscowych przez najbliższe sześć miesięcy.
Niemcy przystali na propozycję, jednak Dąmbski – na wyraźny rozkaz swoich przełożonych – i tak zabił jeńca. Po latach tłumaczył:
Ponieważ nie robiło mi różnicy, czy ja żyję, nie dbałem zupełnie o to, czy żyją inni. Strzelałem do ludzi jak do tarczy na ćwiczeniach, bez żadnych emocji. Lubiłem patrzeć na przerażone twarze przed likwidacją, lubiłem patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy”.
Jak słusznie zauważa Jerzy Klechta na łamach „Studia Opinii”, w pewnym momencie służba w dywersji stała się dla Dąmbskiego wszystkim- wypełniała dosłownie całe jego życie.
Wątpliwości egzekutora
Podczas akcji nie zawsze wszystko szło po myśli Dąmbskiego. Raz zacięła mu się broń, gdy celował do volksdeutscha w Rzeszowie. Oponent wyciągnął wtedy swój pistolet i zaczął strzelać do akowca.
Dąmbski mógł wtedy mówić o sporym szczęściu – zdezorientowani Niemcy, którzy przechodzili w pobliżu, zastrzelili volksdeutscha mylnie biorąc go za partyzanta. >>>CZYTAJ DALEJ<<<