Na stronie pisma Res Publica Nowa pojawił się wywiad z Ulrike Guérot autorką książki Warum Europa eine Republik werden muss! Eine politische Utopie. Wywiad z jednej strony ciekawy, ponieważ dobrze pokazuje poziom ignorancji i oderwania od rzeczywistości licznych przedstawicieli europejskich elit, a z drugiej kuriozalny, ponieważ to co mówi niemiecka autorka jest właściwie dla niej samej ośmieszające. Trudno więc poważnie traktować materiał z Res Publiki Nowej inaczej niż materiał etnograficzny z życia innych, niekoniecznie mądrych kultur.
Główna teza Guerot opiera się na przekonaniu, że Europejczycy nie potrzebują swoich państw, ponieważ czerpią tożsamość ze swojej lokalnej przynależność. Podaje przykłady trans-graniczej wymiany mającej miejsce na rubieżach poszczególnych krajów lub opowiada o tym jak pewna Wenecjanka wyraziła separatystyczne i niechętne państwu włoskiemu opinie, do tego został dorzucony powtarzany wszędzie i do znudzenia przykład Belgów, którzy Belgami są tylko podczas turniejów piłkarskich. W ogóle można odnieść wrażenie, że praca Ulrike Guerot opiera się na rozmaitych i kolekcjonowanych wrażeniach oraz na banalnych opiniach podpieranych nazwiskami świetnych autorów (“myślenie nic nie kosztuje” – Arendt, “wszyscy powinni być równi wobec prawa” – Cyceron; ciekawym pozostanie pytanie czy pojęcie prawa Cycerona i myślenia u Arendt mają coś wspólnego z opiniami Ulrike Guerot).
Z tych wrażeń autorka wyciąga wniosek, że Europejczycy chcieliby Państwa Europejskiego, a dokładnie Republiki Europejskiej, która wreszcie przezwyciężyłaby problem nacjonalizmu. Z nacjonalizmu i istnienia państw narodowych wynikają bowiem zdaniem niemieckiej autorki tylko wojny. Mamy też w konsekwencji niemal zupełnie wprost wyrażone przekonanie, że istnieją Europejczycy i wyborczy PiS, Frontu Narodowego i jeszcze kilku rozmaitych partii wrzuconych do jednego worka, których Guerot nie potrafi chyba rozróżnić – wszystkich określając nacjonalistami. A nacjonalizm wynika z wieku – starości i nieradzenia sobie z nowoczesnością. Choć z drugiej strony czytamy, że nacjonalizm jest bardzo młody (ale już nie nowoczesny?) i że chyba nowoczesność powinna być nieco zapóźniona – skoro ma sięgać do czasów przednowoczesnych. Ale jednocześnie powinna korzystać z dorobku Rewolucji Francuskiej – tylko że to rewolucja m. in. stworzyła tę nowoczesność, która jest ojcem zarówno nacjonalizmu, jak i nowoczesnego narodu. Właściwie to Rewolucja była trochę już nacjonalistyczna. Ulrike Guerot wszystko się miesza jak w klasycznym kotle ideologicznego fantazmatu.
Bardziej jeszcze irytującą perspektywą jest niezdolność autorki – co już zasygnalizowałem – do rozróżnienia tożsamości narodowej i nacjonalizmu. Dla ilustracji opiszę logikę wywodów Guerot i w tym miejscu – skoro Polacy, których spotykała w Polsce nie byli zachwyceni rządami nacjonalistów (sic!) z PiS to znaczy, że nie są oni zbytnio przywiązani do polskości. Czyli że na pewno bardziej czują się gdańszczanami czy warszawiakami niż Polakami i woleliby jak owa Wenecjanka Republiki Europejskiej. Jeśli jest inaczej to są ciut zapóźnionymi tubylcami.
Jaki wniosek nasuwa się z dużą siłą po lekturze wywiadu z Guerot. Teoretycznie inkluzywna utopia europejska ma mieć przede wszystkich charakter siły wykluczającej pewien rodzaj żywiołu społecznego konstytuującego narodowy charakter Europy. Nie jest to żadna nowa myśl. Idea przeniesienia władzy ze stolic państwowych do Brukseli jest cały czas podejmowana w praktyce przez Komisję Europejską pożądającą uprawnień, które jej się według traktatów nie przynależą. Dobrze pamiętam też, że choćby w latach 90. w materiałach propagandowych dla uczniów przedstawiano unijną oś władzy jako przede wszystkim relację Unia – regiony.
Jest oczywiste, że regiony nie mają żadnej faktycznie autonomicznej podmiotowość, a zatem tak skonstruowana oś władzy miałaby tylko jeden ciężar – w centralnych władzach Unii. Owa dwubiegunowość była po prostu kłamstwem propagandowy. Istota problemu polega jednak na tym, że to państwa narodowe są w dalszym ciągu jedynym gwarantem tożsamości lokalnych – niezależnie jak mocno się one zarysowują w różnych regionach kontynentu. Usunięcie państw otworzyłoby drogę do niekontrolowanej władzy ideologów unijnych, którzy z komisarzy UE bardzo szybko staliby się nowymi czerwonymi komisarzami.
Chęć by ludzie zajęli się tylko swoimi lokalnymi sprawami wynika też z niechęci współczesnego liberalizmu do polityki. Antydemokratyczny wątek myśli i praktyki liberalnej jest współcześnie coraz mocniejszy. Jego wyrazem jest choćby właśnie wykluczający “nacjonalistów” charakter koncepcji Ulrike Guerot. Ludzie skupieni na sprawach samorządowych, niejako w zarząd byliby skłonni oddać to, co jest rzeczywistym obszarem tworzenia się racjonalności politycznej oraz realizacji decyzji politycznych w ręce administracji pozornie wykluczające polityczny konflikt już przez sam jej biurokratyczny charakter.
Co jednak robić w sytuacji kiedy chodzi też o zarządzanie ludzkimi przekonaniami, opiniami i tożsamością? Nieuchronny staje się proces segregacji, inkorporacji lub wykluczania – choćby za pomocą grantu materialnego i duchowej, ale także przymusu prawnego. Do takiej utopii zmierza dziś Europa i dlatego państwa, choć także dotknięte rozkładem, są ostoją dla sumienia człowieka, czy nawet demokracji. Nowoczesna utopia musiałaby się zakończyć czymś przerażającym – całkowitą dezintegracją człowieka – nie tylko jakie znamy, ale ostatecznie dezintegracją fizyczną. Człowiek ze swoją naturą i sumieniem jest bowiem ostatecznie największą przeszkodą dla utopii. I na szczęście.
Autor jest redaktorem pisma “Christianitas”.