Miały być tłumy. Nic z tego nie wyszło. Lewaczki maszerowały z okazji dnia eliminacji przemocy wobec kobiet, a zwyczajne kobiety gotowały rosół, bawiły się z dziećmi i poszły do kościoła.
„Myślę o tym spotkaniu od wczoraj” – napisała na Facebooku Krystyna Janda. Bo i jest o czym myśleć. Sukces „parasolek” okazał się jednorazowy. Mimo wydawałoby się idealnego pretekstu, by znów wygonić kobiety na ulice – wczoraj obchodzony był bowiem dzień eliminacji przemocy wobec kobiet, a feministki celebrowały też rocznicę uzyskania praw wyborczych przez kobiety w Polsce – tłumów nie było: „Było nas mało, niewiele osób, bo byli i mężczyźni. Zastanawiam się nad tym " zmęczeniem" . Może dlatego że nie było wyraźnego hasła, chodziło TYLKO o wzajemne wsparcie, solidarność”. Przykre to, że feministek nikt nie chce wspierać i nikt nie chce się z nimi solidaryzować. Najwyrażniej nawet one same, skoro przyszły tylko najwierniejsze działaczki.
Choć zawiodły tłumy, nie zawiodły prelegentki: „Wspaniale Panie mówiły. Pani prof. Monika Płatek, pani Urszula Nowakowska, pani Ewa Woydyłło i pani Szczuka. Cieszę się że byłam z Paniami”.
I taka okazja przeszła koło nosa, a tyle mogłyby się kobiety dowiedzieć od Kazimiery Szczuki! A one wybrały kościół, dzieci i rosół.