Byli pracownicy klinik aborcyjnych Planned Parenthood ujawniają, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami gabinetów. Jeśli ktoś myśli, że kobiety mogą tam liczyć na wsparcie i pomoc, to jest w błędzie.
Sue Thayer, była menedżer jednej z klinik aborcyjnych w stanie Iowa, mówi wprost: „Najważniejsze są cele do zrealizowania, liczby oraz procedury. Każdego miesiąca musimy przeprowadzić określoną liczbę aborcji”.
Thayer powiedziała również, że w ciągu wielu lat jej pracy w klinice aborcyjnej nie zdarzyło się, by kobieta usłyszała o możliwości urodzenia dziecka i oddania go do adopcji: "Przez te wszystkie lata, w żadnym z 17 ośrodków na terenie całego stanu Iowa nikt nie proponował kobietom adopcji. Ani razu”.
Z kolei Shelley Guillory, była pielęgniarka pracująca w Delta Clinic / Women’s Health Louisiana, mówiła o tym, jak walczono o każdą aborcję: "Jeśli ktoś zadzwonił do naszej kliniki i powiedział, że potrzebuje testu ciążowego, to nie miało znaczenia, która jest godzina, ktoś musiał do kliniki jechać i ten test wydać. Jeśli test był pozytywny, zaraz zapisywaliśmy taką osobę na konsultację. I od razu planowaliśmy aborcję”.
Annette Lancaster, była kierownik kliniki aborcynej Planned Parenthood w Północnej Karolinie, powiedziała, że w jej klinice nie dawano interesantom czasu na czytanie formularzy: "Poradnictwo na temat wszystkich opcji, powinno trwać od co najmniej godziny do 90 minut, my załatwialiśmy wszystko w 15 minut” – powiedziała.