„Kontrowersyjne” sympozjum na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym – donosi „Gazeta Wyborcza” i publikuje list protestacyjny przeciwko jego organizacji. Dlaczego kontrowersyjne? Bo organizowana przez środowiska pro-life. A to już wystarczy.
Tytuł sympozjum, które zaplanowane jest na niedzielę 4 grudnia, brzmi: „Niepomyślna diagnoza prenatalna dla dziecka lub matki – postępowanie, rokowanie, możliwości pomocy i wsparcia rodzinie". Co w tym kontrowersyjnego? Nie mam pojęcia. Temat jest niezwykle ważny i niezwykle potrzebny. Rok rocznie spora grupa kobiet dowiaduje się, że ich dziecko nie urodzi się zdrowe lub nawet do porodu nie dożyje. Z oficjalnych danych wynika, że w przypadku takiej diagnozy prawie 1000 kobiet rocznie dokonuje aborcji. Wiele z nich mówi o niewłaściwym sposobie, w jaki została im zakomunikowana diagnoza, o samotności, o braku wsparcia, braku pomocy. Są też przypadki, nie należą one do rzadkości, kiedy kobieta słyszy niepomyślną diagnozę, kreślone są przed nią czarne scenariusze, dostaje skierowanie na aborcję, albo informację, do kogo może się udać, a dziecko rodzi się zdrowe.
Jak zapowiadają organizatorzy podczas sympozjum zaproszeni eksperci przedstawią najnowsze osiągnięcia w zakresie diagnostyki, terapii oraz możliwość pomocy rodzicom i dziecku dotkniętemu ciężką chorobą w okresie przed narodzinami. Będzie można także dowiedzieć się, jak wygląda paliatywna opieka nad dziećmi nieuleczalnie chorymi już na sali porodowej i oddziale Intensywnej terapii noworodka. Temat jakże istotny dla rodziców, którzy dowiadują się, że ich dziecko takiej pomocy potrzebuje. „Temat tym ważniejszy, że poruszany w płaszczyźnie medyczno-etyczno-prawnej z podkreśleniem potrzeby postawy humanizmu wobec każdej, a zwłaszcza najsłabszej, istoty ludzkiej od chwili poczęcia aż do naturalnej śmierci” – piszą organizatorzy. Innymi słowy, nie aborcja, a realna pomoc.
W kontekście ostatniej dyskusji na temat ochrony życia, rządowego programu, także były podnoszone wszelkie aspekty pomocowe. Bo to brak wsparcia i pomocy popycha kobiety do aborcji. W debacie między zwolennikami aborcji, a przeciwnikami kwestia pomocy kobietom, które mierzą się z niepomyślną diagnozą dotyczącą jej dziecka, pozostawała poza dyskusją. Bo każdy zgadzał się, że pomoc jest konieczna. I psychologiczna, i materialna, i każda inna.
Dlaczego więc tak ważny temat budzi kontrowersje? Bo o pomocy będą dyskutować niewłaściwi prelegenci: „Zdecydowana większość z nich, a także członkiń i członków komitetu naukowego, jest przeciwko dostępowi do legalnej aborcji w sytuacji uszkodzenia płodu oraz możliwości leczenia bezpłodności metodą in vitro – o czym świadczą ich często kontrowersyjne publiczne wypowiedzi dla mediów. Wiele z tych osób jest zadeklarowanymi zwolenniczkami i zwolennikami naprotechnologii – metody o słabo udokumentowanej skuteczności, nieuznawanej przez sporą część medycznych środowisk naukowych za metodę leczniczą, o której nie publikuje się w renomowanych czasopismach medycznych" – napisali w liście protestacyjnym do rektora byli i obecni studenci uczelni, dokładnie cztery osoby. Niewłaściwych prelegentów nie dopatrzyło się natomiast Ministerstwo Zdrowia czy Naczelna Izba Lekarska, które objęły patronatem to „kontrowersyjne” spotkanie.
To wystarczyło, by „Gazeta Wyborcza” podniosła larum. Sympozjum, które ma obywać się w salach Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, współorganizują m.in. Zakład Dydaktyki Ginekologiczno-Położniczej Wydziału Nauki o Zdrowiu WUM, Polskie Stowarzyszenie Nauczycieli Naturalnego Planowania Rodziny. Partnerem jest Wyższa Szkoła Przymierza Rodzin. Wśród zaproszonych prelegentów jest prof. Bogdan Chazan. A przecież – jako twarz ruchu pro-life – nie ma prawa głosu.
Autorzy protestu konferencji odwołać nie chcą, ale proponują, by w zamian za prof. Chazana głos zabrał np.. obecny rektor WUM prof. Mirosław Wielgoś. Choć tak jak prof. Chazan jest ginekologiem, to jego poglądy są zupełnie inne. Rektor w spotkaniu jednak uczestniczyć nie będzie, ani nie obejmie go swoim patronatem, bo – jak można przeczytać w oświadczeniu – „nie spełnia podstawowej zasady akademickości, jaką jest przedstawienie różnych naukowych punktów widzenia na zagadnienia będące tematem danego spotkania”. Gdyby chociaż było coś o aborcji, albo in vitro, to standardy byłyby spełnione.
Warto dodać, że w tym samym miejscu w październiku swoją konferencję chciał zorganizować instytut Ordo Iuris. Niestety, konferencja nie doszła do skutku po interwencji obecnego rektora. Przykre jest to, że takie rzeczy dzieją się w miejscu, w którym kształcą się przyszli lekarze. To dla nich bardzo niebezpieczny sygnał, że nie mogą mieć własnych poglądów, tylko takie jakie narzucają rektor i „Gazeta Wyborcza”. Czy to oznacza, że za kadencji rektora Wielgosia sale dydaktyczne zarezerwowane będą dla tych, którzy „spełniają podstawowe zasady akademickości”, czyli są zwolennikami aborcji i in vitro? Ci, którzy chcą pokazywać, że jest inne rozwiązanie, że nie trzeba dzieci zabijać, że można im pomóc, i można pomóc ich rodzicom wyrzuca się poza nawias. A szkoda, bo to niezwykle istotna wiedza. Tyle że psuje ona spokój sumienia zwolenników aborcji. Dlatego najlepiej wyrzucić inaczej myślących z publicznej debaty. Najlepiej do kruchty.
Małgorzata Terlikowska