Christian movies szturmem zdobywa serca polskich katolików. I nie ma co ukrywać, że z filmu na film otrzymujemy coraz lepsze propozycje. Tak jest z wchodzącą do kin w piątek „Sprawą Jezusa”.
Historia opowiadana przez film jest prosta. W solidnej, od lat ateistycznej rodzinie, pojawia się zgrzyt. Żona, pod wpływem cudem unikniętej tragedii, nawraca się. Jej mąż dostaje szału. Jezus odebrał mu żonę, zburzył ateistyczny spokój, coś trzeba zrobić.
A jako, że jest dziennikarzem postanawia udowodnić, że Jezus nie umarł i nie zmartwychwstał, że to bujda na resorach wymyślona przez chrześcijańskich spiskowców. Jest przekonany, że udowodnienie tego to w istocie żaden problem. Jest przecież dziennikarzem śledczym. Zabiera się więc do roboty. I… okazuje się, że nie jest to wcale tak proste, jak mu się wydawało. Kolejne rozmowy, wywiady i jest coraz gorzej.
W tle tej historii, mocno pokazanej i wcale nie przegadanej (co nie jest proste, biorąc pod uwagę temat i specyfikę takich filmów) oglądamy narastający konflikt w domu dziennikarza, jego ostre starcia z ojcem i wreszcie historie dziennikarskiego śledztwa na inny temat. Koniec nie zaskakuje, jeśli się wie, że film jest na faktach, a mimo to do końca trzyma w napięciu.
Można się oczywiście czepiać, że to film ku pokrzepieniu serc (niewątpliwie), i że w życiu nie zawsze jest tak prosta (też prawda), ale zamiast tego warto zobaczyć „Sprawę Jezus”. Nie tylko dla świetnej obsady i trzymającej w napięciu fabuły, ale także po to, by umocnić swoją wiarę. Ten film może to zrobić. Jednym słowem warto.
Tomasz P. Terlikowski
„Sprawa Chrystusa”, też: Jon Gunn, dystr: Rafael