Historia zgwałconej dziesięciolatki z Indii doskonale pokazuje, że aborcja nie rozwiązuje żadnego problemu, a jedynie krzywdzi tych, którzy są w istocie jej ofiarami.
Przesada? Otóż nie! Po decyzji panelu lekarskiego przyszedł czas na jej wykonanie. Dziesięciolatka trafiła do kliniki aborcyjnej, gdzie zabito jej ponad dwudziestotygodniowe dziecko. Jednym słowem zabito dziecko, a drugie skrzywdzono na całe życie. A co z gwałcicielem? On, przynajmniej na razie, siedzi w więzieniu, ale matka dziewczynki, która wnioskowała o zabicie swojego wnuka (i córki swojego męża, który zgwałcił jej córkę) już domaga się dla niego wolności.
Dlatego dziewczynka zamiast do domu trafi do domu dziecka, bowiem nic nie wskazuje na to, by mogła być bezpieczna w miejscu, gdzie nie tylko została zgwałcona, ale też gdzie prawdopodobnie już niebawem trafi gwałciciel, o wolność dla którego apeluje jego żona i matka dziewczynki.
– Proszę wypuśćcie mojego męża – mówi kobieta. – Aktywiści aborcyjni i NGO’sy zaraz sobie pójdą, a kto zatroszczy się o mnie i moje dzieci? Oni pójdą sobie za dwa trzy dni. Mój mąż opiekował się nami – przekonuje kobieta. – Życie dziewczynki już zostało zniszczone, ale co się stanie z innymi dziećmi? Muszę się troszczyć także o ich życie – przekonuje kobieta.
Co ciekawe nawet lokalna policja przyznaje, że jedyną osobą, która domagała się aborcji była właśnie matka zgwałconej dziewczynki i żona gwałciciela. Jakie było stanowisko dziesięciolatki nie wiadomo. Wiadomo jednak, że – jak na razie – sprawę rozwiązano po myśli żony gwałciciela i gwałciciela. A skrzywdzono te osoby, które były gwałtu ofiarami. Nikt już nie przywróci życia dziecku, ani nie sprawi, że trauma poaborcyjna przestanie męczyć dziesięciolatkę. Takie są skutki aborcjonizmu.
Tomasz P. Terlikowski