W szpitalu w Pile właśnie zmarła dwuletnia dziewczynka. Odeszła na stole operacyjnym. Do placówki trafiła ze złamaniem czaszki i licznymi krwiakami. Prokuratura ujawniła szokujące fakty.
Lista obrażeń, jakie miało na ciele to maleńkie dziecko, jest niewyobrażalna: krwiak śródmózgowy oraz resztkowy krwiak podtwardówkowy na stronie prawej, a także cechy obrzęku mózgu i złamania prawej i lewej kości ciemieniowej oraz prawej kości potylicznej. Dziecko samo nie doprowadziło się do takiego stanu. Za śmierć dziewczynki odpowiada dorosły mężczyzna. Konkubent matki! Dlaczego skatował dziecko? „Obrażenia te powstały w wyniku popchnięcia dziecka i uderzenia w futrynę drzwi. Według relacji kobiety – mężczyzna był zajęty grą na komputerze. Gdy "nie szło mu w grze", chwycił przechodzące obok niego dziecko za rączkę i pchnął, w skutek czego dziewczynka uderzyła głową w futrynę” – mówi Magdalena Roman z Prokuratury Rejonowej w Pile. Po prostu, potraktował dziecko jak worek.
To nie jedyny przypadek, który wstrząsnął opinią publiczną w ciągu ostatnich miesięcy. Przypadków, nagłaśnianych medialnie, w którym główną rolę odgrywa konkubent matki, było co najmniej kilka. Niedawno media informowały o 26-letnim mężczyźnie, którym trzem córkom swojej partnerki zgotował prawdziwe piekło: „Dziewczęta były bite po całym ciele, oskarżony nimi potrząsał, krzyczał. W stosunku do dwóch starszych córek konkubiny, używał słów wulgarnych i je zastraszał. Wszystko wskazuje na to, że ofiarą szczególnie drastycznej przemocy była najmłodsza z dziewczynek. Najprawdopodobniej była przez niego szarpana, popychana, bita, ciągnięta za uszy. Ślady oparzeń na brodzie i rączce wskazują, że dziewczynka mogła być przypalana zapalniczką i papierosem” – donosiły agencje. W tym konkretnym przypadku dziewczynki przeżyły, ale traumę mieć będą do końca życia.
Inna sytuacja, to ta z grudnia zeszłego roku, kiedy to matka zgłosiła się z nieżyjącym już dzieckiem do szpitala, które rzekomo miało spaść z huśtawki na placu zabaw. Lekarze szybko się zorientowali, że to kłamstwo, a czteroletnia dziewczynka to ofiara przemocy. Śledztwo te podejrzenia potwierdziło: „Przyczyną jej śmierci były rozległe obrażenia wielonarządowe, przede wszystkim rozległy uraz głowy z krwiakiem i obrzękiem mózgu. Dziecko miało złamane kości: łokciową, obojczyk i jedno z żeber. Na ciele dziewczynki stwierdzono liczne sińce. W trakcie przesłuchania mężczyzna potwierdził, że bił dziewczynkę, kiedy płakała. Pobił ją także we wtorek. Początkowo kilka razy ją uderzył, a potem rzucił dziecko na łóżko. Dziewczynka dwukrotnie uderzyła głową o drewniane oparcie łóżka. Gdy wstała, bił ją w dalszym ciągu. Twierdził, że nie chciał zabić dziecka” – donosiła Polska Agencja Prasowa.
Przytaczam te opisy nie po to, aby epatować przemocą, ale po to, by zadać bardzo istotne w tym kontekście pytanie. Co siedzi w głowie takiego zwyrodnialca (bo łagodniej trudno to ująć), że podnosi rękę na dziecko, że je krzywdzi? Czy taki sadysta naprawdę nie myśli? Przecież dwu-, czy nawet czterolatek w konfrontacji z takim brutalnym oprawcą nie ma żadnych szans. Nie przemawiają do mnie argumenty, że to nie jego dziecko. I co z tego? Skoro jest partnerem matki, to i winien brać odpowiedzialność za tę maleńką istotę. Życie to nie jest tylko seks. Życie to odpowiedzialność za drugiego człowieka. Tego małego, który już niekoniecznie pozytywne doświadczenia w swoim krótkim życiu zdobył. Wychowuje się bez ojca, a to już jest spore obciążenie. I nagle na jego drodze staje kolejny mężczyzna. I znów zawód. Bo to nie mężczyzna, a sadysta, któremu dziecko przeszkadza. Za to nie przeszkadza mu tłuczenie tego dziecka i patrzenie jak ono cierpi. Trzeba naprawdę nie mieć serca, by coś takiego zrobić.
Do wszystkich tych przestępstw dochodziło w domu, a więc w miejscu, które z definicji powinno być bezpieczne i przyjazne dla dziecka. Gdzie powinno być kochane i akceptowane takim jakim jest. Tymczasem dom i atmosfera, jaką zgotowali dorośli, okazała się piekłem. Nie do pojęcia dla tak małych dzieci.
A matki? One nie widzą, nie słyszą, czy może wolą nie widzieć i nie słyszeć. Być może są zastraszone. Ale co z tego? Tu trzeba wygonić bandytę z domu, albo samemu uciekać, by ratować dziecko. Nie mieści mi się w głowie, jak można nie reagować na cierpienie własnego dziecka, jak można dać się tak zmanipulować. Co jeszcze gorsze, w prawie wszystkich tych przypadkach matki z początki chroniły swoich konkubentów (w końcu miłość wiele może wybaczyć), wymyślały historyjki, żeby tylko nikt nie dobrał się do skóry oprawcy. Na szczęście szybko wychodziła prawda na jaw. Tyle że dzieciom nikt zdrowia, a tym bardziej życia nie wróci.
Co więc zrobić, by kolejne dzieci nie ginęły z rąk konkubentów matek? Czy wystarczą apele o opamiętanie, czy może trzeba uruchomić jakąś wielką machinę i kontrolować te domy, w których dzieci wychowują się w konkubinatach? Jeśli to może uratować niewinne życie dzieci, to może trzeba posunąć się i do takich rozwiązań.
Małgorzata Terlikowska