Szaleństwo zabijania (rzekomo z litości) ogarnęło Holandię. Tam już nie ma sensu leczyć chorych, skoro można ich zabijać. Teraz nadszedł czas na alkoholików.
Raz otwarta furtka eutanazyjna z konieczności pochłania kolejne ofiary, a kolejne grupy ludzi są włączane w szaleństwo eutanazizmu. I to właśnie obserwować możemy w Holandii. Marcel Langedijk w magazynie „Linda” opisuje historię swojego brata Marka, który był alkoholikiem.
Po ośmiu latach walki z nałogiem, dwudziestu jeden wizytach w szpitalach i na odwykach, po rozpadzie rodziny mężczyzna poddał się. Nie miał już siły walczyć, był fizycznie zniszczony przez alkohol, a nałóg wyniszczył go także wewnętrznie. Poprosił więc, w głębokiej alkoholowej depresji, o… eutanazję.
I choć osoba w tym stanie uzależnienia, tak głęboko doświadczona przez alkohol, nie jest w stanie realnie prosić o śmierć, nie jest wolna do takiej decyzji, to uznano, że eutanazja może zostać wykonana. Lekarka przyjechała i wykonała uśmiercający zastrzyk.
„Postęp” medycyny rzeczywiście zastraszający. Już nie trzeba leczyć pacjentów, bo… można ich zabić. Dwanaście kroków, odwyki wszystko to traci sens, skoro o wiele taniej jest zabić alkoholika. Takie rzeczy tylko w Holandii. Ale w sumienie nie ma w tym nic dziwnego. Eutanazizm pożera kolejne ofiary.
Tomasz P. Terlikowski