Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski i arcybiskup warszawsko-praski zupełnie wprost poparli decyzję Andrzeja Dudy. I nawet, jeśli ktoś się z ich opinią nie zgadza (a może się nie zgadzać, bo nie jest to kwestia doktrynalna) to warto postawić sobie pytanie, dlaczego zajęli oni takie stanowisko.
Nie, nie zamierzam wcale twierdzić (a czytałem już takie opinie), że chodzi o jakieś uwikłania, że Kościół opowiedział się po stronie ubecji i postkomunizmu. To zwyczajna bzdura, bez uzasadnienia w odniesieniu do hierarchów, którzy wypowiedzieli się wprost. Powód jest, jak sądzę inny, i warto się w niego wmyśleć. Kościół jest strukturą długiego trwania, i z tej perspektywy warto spoglądać na jego wypowiedzi.
1. Od jakiegoś czasu hierarchowie Kościoła w Polsce ostrzegają przed coraz niebezpieczniejszym nakręcaniem emocji. Można oczywiście powiedzieć, że współczesne metody komunikacji owe emocje nakręcają, a przyjęty w Polsce plemienny model uprawiania polityki (to sformułowanie – niezależnie od tego, że oberwało mi się za nie – trafnie opisuje sytuację po obu stronach sporu) jeszcze bardziej im sprzyja, ale… nie sposób nie dostrzec, że jest to śmiertelnie niebezpieczne nie tylko dla debaty (która już w istocie nie istnieje), ale także dla przyszłości Polski. Emocje mają to do siebie, że łatwo wymykają się spod kontroli. A sytuacja w Polsce jest naprawdę gorąca. Każdy gest, który je uspokaja jest zatem godny pochwały.
2. Niezależnie od tego, czy się z prezydentem zgadzamy czy nie, warto dostrzec, o czym mówią także hierarchowie, że w miejsce nakręcającej się spirali emocji, przywrócił on temat debaty.
3. Przypomnijmy także, że w Kościele jest i Jarosław Kaczyński czy Zbigniew Ziobro i prof. Adam Strzembosz czy prof. Andrzej Zoll. Oni są w jednym Kościele, i to jest ważniejsze, niż różnice w ocenie reformy sądownictwa. Kościół nie może się opowiedzieć się po jednej ze stron sporu. A jeśli do tego dodamy, że Jego celem jest prowadzenie ludzi do zbawienia, a to nie dokonuje się poprzez nakręcanie emocji, a poprzez trwanie w nauce Chrystusa, to powód, dla którego wyciszanie emocji politycznych jest konieczne, pozostaje jasny.
4. Dla katolika, a szerzej dla Kościoła, zarządzanie rewolucyjne, poprzez nakręcanie nieustannych emocji, budowanie wrażenia, że każda kolejna reforma jest być albo nie być, włączanie w świeckie decyzje religijnego czy quasi-religijnego uzasadnienia nie jest ani sensownym, ani zasadnym. Katolicyzm jest strukturą antyrewolucyjną, a jego działanie i myślenie opiera się na wierności Tradycji, spokoju i świadomości, że „dobra zmiana” kształtuje się przez lata, a do tego nie istnieje ani partia, ani kierunek polityczny, który można by uznać za budujący Królestwo Boże na Ziemi czy jedynie dopuszczalny i moralny. Kościół ma też świadomość, że niekiedy manichejskie przeciwstawienie na scenie politycznej nie służy ani scenie politycznej, ani Kościołowi, ani zbawieniu dusz.
5. I wreszcie kwestia ostatnia. Z punktu widzenia Kościoła sytuacją śmiertelnie niebezpieczną jest to, że – jak to ktoś kiedyś ujął – w Polsce powoli dochodzimy do sytuacji, w której Kościół ma członków, a partie polityczne (a niekiedy polityczne siły) mają wyznawców. I to wyznawców niekiedy fanatycznych. Warto zaś przypomnieć, że z perspektywy wiary to nie PiS (ani PO, .N czy PSL) zbawi Polskę, ale Jezus Chrystus. A najważniejszą „dobrą zmianą” pozostaje zawsze osobiste nawrócenie.
Tomasz P. Terlikowski