To, co wydarzyło się w ciągu trzech lat życia tej młodej kobiety, mogłoby posłużyć za scenariusz do niejednego filmu. To po ludzku nieprawdopodobne skumulowanie nieszczęścia, zostało przez tę kobietę przekute w dobro. I żyje dalej, mimo że jej ziemskie życie już się skończyło.
Chiara Petrillo zmarła w wieku 28 lat. Przegrała walkę z nowotworem, ale to, co dawało jej siły, to wielokrotnie cytowane słowa: „Przyszliśmy na świat, by nigdy już nie umrzeć”. I nie umieramy. Żyjemy, dopóki żyją ci, którzy o nas pamiętają. A o Chiarze trudno będzie zapomnieć, bo to, co zrobiła ta młoda kobieta, to więcej niż heroizm. Nie bez powodu określa się ją mianem współczesnej Joanny Beretty Molli. Jej historia spisana przez najbliższych przyjaciół towarzyszących jej i jej mężowi w ostatnich latach życia właśnie ukazała się w języku polskim. Pokazuje ona niezłomność, ogromną determinację, ale też ogromne zaufanie Panu Boga. Dla Chiary i jej męża Enrica słowa „Bądź wola Twoja” to nie tylko puste zdanie. To istota ich życia. Ta wola bowiem niekoniecznie musi być zgodna z naszą wolą. W przypadku Chairy, biorąc rzecz po ludzku, była ona całkowicie sprzeczna. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, co w jej życiu się zdarzyło.
Chiara, młoda żona, po powrocie z podróży poślubnej, odkrywa, że jest w ciąży. Troszkę ta wiadomość zaskoczyła młodych małżonków, ale jeszcze bardziej zaskakujące były słowa Chiary wypowiedziane do przyjaciół: „Czuję się coraz dziwniej, jakby to dziecko nie było moje, jakby nie było przeznaczone dla mnie”. Zdanie takie w ustach brzemiennej kobiety może wprowadzić w konsternację. Trudno je zrozumieć.
Wszystko wyjaśniło się za jakiś czas podczas badań lekarskich. Przeczucia Chiary nie były bezpodstawne. Podczas badania USG okazało się, że dziecko ma wadę letalną, nie ma czaszki. W takiej sytuacji kobiecie zaproponowano aborcję, z której ona nie skorzystała: „To, że Maria po urodzeniu nie będzie żyła, było oczywiste, logiczne i nie budziło wątpliwości. Ale nie budził żadnych wątpliwości fakt, że teraz dziewczynka żyła i robiła wszystko, by rosnąć. A ja nie chciałam jej się sprzeciwić. Czułam, że muszę ją wspierać, jak tylko potrafię, a nie odbierać jej życia” -tłumaczyła swoją decyzję. I wspierała jak mogła, mimo licznych uciążliwości i świadomości, że to jedyne chwile, kiedy dziecko jest jeszcze żywe. Niewiadomą był także sam poród, niemniej ogromne zaufanie Chiary i jej męża do Pana Boga dawało im niezwykły spokój, czasem wręcz niezrozumiały dla lekarzy. Niemniej ci szanowali decyzje rodziców.
To, co wydarzyło się na sali porodowej, wstrząsnęło wszystkimi. Bo to był bardzo piękny poród, przebiegał bez przeszkód, spokojnie: „Gdy Enrico wziął małą na ręce, poczuł, że jej serduszko jeszcze bije. Podał dziecko Chiarze, Prosili Boga o naturalny poród i o to, by Maria Grazia Letizia urodziła się żywa, by mogli ją ochrzcić (…) Dla Chiary była to niezapomniana chwila”. Dziewczynka odeszła do Nieba czterdzieści minut po urodzeniu. Tak Chiara opowiadała o tym doświadzceniu: „Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy ją zobaczyłam po raz pierwszy. Zrozumiałam wtedy, że jesteśmy złączone na zawsze. Nie myślałam, że będzie z nami tylko przez chwilę. To było niezapomniane pół godziny. Gdybym usunęła ciążę, aborcji z pewnością nie mogłabym wspominać jako radosnego dnia, w którym pozbyłam się problemu. Chciałabym o nim zapomnieć, bo byłby to dzień ogromnego cierpienia. Tymczasem dzień narodzin Marii będę mogła wspominać jako jeden z najpiękniejszych w moim życiu i będę mogła opowiadać dzieciom, że Bóg chciał, żeby miały niezwykłą siostrzyczkę, która się za nich modli w Niebie. Matkom, które straciły dzieci, chciałabym powiedzieć, że zostałyśmy matkami, otrzymując w darze dziecko. Nie liczy się na jak długo zostało ono nam dane (…) I tego nie da się zapomnieć”. Nie tylko poród, ale także pogrzeb małej Marii był niemalże misterium, bo ta mała śmiertelnie chora dziewczynka pozwoliła sim rodzicom doświadczyć wieczności.
Na kolejne dziecko małżonkowie nie chcieli długo czekać. Dave Giovanni pojawił się bardzo szybko, ku radości swoich rodziców. Przez pierwsze tygodnie ciąży wydawało się, że wszystko jest w porządku. Ale nie było: „Davide Giovanii nie tylko nie miał nóg, ale nie miał też nerek, w konsekwencji czego jego płuca nie będą mogły się rozwinąć na tyle, by mógł oddychać. Diagnoza: wada rozwojowa wielu narządów wewnętrznych (pęcherza i nerek) oraz brak dolnych kończyn”. Chłopiec także nie był zdolny do życia. Małżonkowie przyjęli diagnozę ze spokojem. Po raz kolejny zaufali Bogu. „Bądź wola Twoja”. Poród znów przebiegał spokojnie, mimo iż rodzice wiedzieli, że długo synkiem się nie nacieszą: „Davide był jednym z najśliczniejszych noworodków, jakie kiedykolwiek widzieliśmy, o pogodnej twarzyczce, która emanowała spokojem. Miał delikatne rysy, kędziorki i tłuściutkie rączki”. Osoby towarzyszące Chiarze i jej mężowi zarówno przy narodzinach chłopczyka, jak i w jego pogrzebie znów nie mieli wątpliwości, to był dowód na istnienie raju.
Chiara i Enrico bardzo pragnęli kolejnego dziecka, niemniej jednak spotykali się z krytyką takiej decyzji. Skoro pochowali już dwoje, to jaką mają pewność, że po raz trzeci sytuacja się nie powtórzy. Nie mieli pewności, ale mieli zaufanie do Bożych planów. I pojawił się Francesko, dziecko zdrowe, ale… Na krótko przed tym, nim Chiara dowiedziała się o kolejnej ciąży, zauważyła na języku wyprysk. Krostka zamiast się goić, zaogniała się. Kobieta zgłosiła się do lekarzy. Ci pobrali wycinek do badania, ale biopsja nie przyniosła jednoznacznej diagnozy, choć wiele wskazywało na to, że to zmiany nowotworowe. Jako że krostka zaczęła się powiększać, mimo ciąży zdecydowano o operacji, podczas której usunięto kobiecie spory kawałek języka: „Nie mogłam ani mówić, ani nawet przełknąć śliny, była to najdłuższa noc w moim życiu. W duchu krzyczałam do Boga: „Dlaczego nie ulżysz mi w bólu. Wiem, że możesz to zrobić”. W pewnej chwili w majakach powiedziałam sobie: Bóg nie istnieje. Przecież nie zrobiłby mi tego. Ale w tym samym momencie miałam tak silny ból serca i poczułam się samotna jak nigdy wcześniej. Wtedy pożałowałam, że mogłam choćby pomyśleć coś podobnego” – tak opisywała Chiara czas po operacji.
Wynik badań histopatologicznych był jednoznaczny: rak nabłonkowy mało zróżnicowany (G3) przenikający do tkanek języka, naciekający. Nowotwór ten dotyka zazwyczaj mężczyzn po 60. roku życia, palących papierosy. A Chiara w momencie diagnozy miała zaledwie 27 lat i nigdy nie paliła papierosów. Szybko zatem trzeba było podjąć leczenie. Nie można było czekać do porodu, bo wówczas skuteczność leczenia spadłaby dramatycznie. Można było wywołać poród wcześniej, ale o takim rozwiązaniu Chiara nie chciała słyszeć. Francesko miał się urodzić zdrowy i w swoim czasie, kiedy będzie gotowy na to, by bezpiecznie przeżyć poza organizmem matki, bez pomocy inkubatora.
Kobieta wiedziała, że tak jak rośnie w jej łonie syn, tak samo rozrasta się w jej organizmie rak, ale w żaden sposób nie chciała narażać swojego dziecka: „Dla większości lekarzy Francesko był tylko sześciomiesięcznym płodem. To ja miałam zostać uratowana. Ale ja nie miałam zamiaru narażać na ryzyko życia Franceska w imię niepewnych statystyk, które wykazywały, że powinnam urodzić mojego syna wcześniej i poddać się operacji” – zanotowała Chiara.
Chłopczyk urodził się w 37. tygodniu ciąży. Poród był naturalny i bez komplikacji, a radość rodziców przeogromna: „Po kilku skurczach na świat przyszedł mały krzyczący czarnulek, który przylgnął do mnie i zaczął ssać. Z tego wspaniałego doświadczenia musiałam zrezygnować przy Marii i Davidzie. Byłam bardzo szczęśliwa, że mogę dać Franceskowi to, co wszystkie matki w naturze dają swoim dzieciom, aby były silne:. Zaraz po porodzie Chiara przeszła kolejną operację, a po niej nastąpiło leczenie, które było ciężką i bolesną próbą. Niestety, trudne, pełnie skutków ubocznych leczenie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. W zamian pojawiły się kolejne przerzuty. Chiara nie poddawała się. Jakby na przekór wszystkiemu śmiała się i radowała z danych jej dni, czerpała ze swojego zycia garściami: „Chiara była inna niż zazwyczaj osoby umierające, które czepiają się życia ze wszystkich sił. Po rozmowie z nią wracało się odnowionym. Kto z daleka śledził jej poczynania, myślał o niej ze smutkiem, ten natomiast, kto był blisko, doświadczał pocieszenia, będącego owocem prawdziwej mądrości”. Chiara walczyła godnie z coraz bardziej wyniszczająca ją chorobą. Ostatnie dni jej życia to było niesamowite świadectwo niezłomności, odwagi, miłości i realizacji woli Bożej. Po ludzku nie można już było zrobić nic. Ale była jeszcze modlitwa, która mimo cierpienia dawała siłę jej i jej bliskim: „Chiara była na krzyżu (…) jej bóle przywodziły Golgotę. Przeżywała je z wiarą, chwytając się Jezusa ze wszystkich sił”. I ze wszystkich sił przygotowywała się do najważniejszej życiowej podróży, podróży do Domu Ojca.
I nadszedł 13 czerwca 2012 roku. Ostatni dzień ziemskiego życia Chiary Petrillo. Zmarła w swoim pokoju, w południe: „W pokoju obok wszyscy się tłoczyli, płacząc ze wzruszenia, a nie z rozpaczy. Siedząc przy żonie, Enrico wziął gitarę i zaczął śpiewać. Obok niego stali rodzice Chiary i jej siostra. Chiarę ubrano w suknię ślubną. Jej umęczone ciało jaśniało blaskiem, a na twarzy pojawił się uśmiech”.
Swojemu synowi, z okazji pierwszych urodzin, Chiara napisała list. List-testament. Zawarła w nim to wszystko, o czym wiedziała, że jako matka nie zdąży mu już powiedzieć. Napisała, by pamiętał, że centrum naszego życia stanowi Miłość: „Przychodzimy na świat z miłości, żyjemy by kochać i być kochani, i umieramy, by poznać prawdziwą miłość Boga”. Dzięki temu doskonale widać, że nic od na nie zależy, ponieważ wszystko jest darem. Bożym darem.
Darem dla nas jest też krótkie, ale jakże przepełnione Bożą ufnością i miłością, życie Chiary Petrillo. Już po śmierci jej mąż Enrico napisał: „Kochanie, Twoja śmierć była potrzebna. Aby ślepcy mogli zobaczyć, aby spragnionych napoić, aby pyszni zatracili się w swym sercu i aby Jego lud dowiedział się, że niewola dobiegła końca i Król przybywa w chwale”.
Małgorzata Terlikowska
Simone Troisi, Cristiana Paccini, Przyszśliśmy na świat, by nigdy już nie umrzeć, tłum. B. Durbajło, A.T. Kowalewska, PROMIC, Warszawa 2016.