ARCHIWUM

Czym jest miłość? TU znajdziesz odpowiedź najlepszego specjalisty od małżeństwa GARY'EGO CHAPMANA

Co to znaczy naprawdę kochać żonę/męża? Może niekoniecznie to, co myślisz? Załóżmy, że przeprowadzasz ankietę wśród znaj-mych, którzy wzięli ślub (anonimowość gwarantowana), i prosisz, aby ocenili siebie w skali od 1 do 10, gdzie 1 oznacza „Całkowicie pochłonięty własnymi sprawami”, a 10 – „Całkowicie pochłonięty sprawami mojej drugiej połowy”. Moim zdaniem większość wybierze 5. Bądźmy szczerzy, chcemy z tego związku brać – przecież dobrze jest czerpać korzyści.

Czy to jest miłość? Podczas zajęć, które prowadziłem w ostatnich latach, prosiłem moje grupy seminaryjne o podanie definicji miłości. Ileż było tych definicji. Na przykład takie, które skupiały się na emocjonalno-fizycznym aspekcie miłości, albo takie, które podkreślały, że miłość ma dawać. Definicja, która spodobała się mi najbardziej, brzmi: „Miłość ma sześć liter, cztery spółgłoski, dwie samogłoski oraz dwoje głupców, jego i ją”.

 

Nie będę już dalej próbował zdefiniować miłości, przytoczę za to dwa dość charakterystyczne cytaty z Pisma Świętego. List do Efezjan przypomina mężom: „Miłujcie żony!”, zaś w Liście do Tytusa (2, 3 – 4) starsze kobiety słyszą taką oto radę: „Niech pouczają młode kobiety, jak mają kochać mężów”. Warto zwrócić uwagę na charakter wersu 25 (Ef 5, 25) oraz wersu 18 (Ef 5, 18), który brzmi: „Napełniajcie się Duchem”. Za każdym razem jest to wyraźne polecenie.

 

Czy mężowi trzeba nakazywać miłość do żony, a kobietę uczyć, jak ma kochać męża? Czy nie na tym właśnie polega małżeństwo? Tak odpowiadają mi pary, które przychodzą porozmawiać o ich związku. Dlaczego więc nakazuje nam się kochać, skoro to oczywiste? A może wcale nie wiemy, czym naprawdę jest miłość? Być może prawdziwa miłość dla znakomitej większości małżeństw zaczyna się dopiero po ślubie.

 

Nikt piękniej nie opisał miłości

 

W 1 Liście do Koryntian 13, 4 – 8 znajdziemy najlepszą charakterystykę (nie jest to definicja) miłości, jaką kiedykolwiek spotkałem. Przeczytajcie ją uważnie, zwracając uwagę na znaczenie, jakie może mieć dla małżeństwa. Ten fragment odczytuje się zwykle podczas ceremonii ślubu, a jego piękno i poetycki charakter nie pozostawiają obojętnymi nawet niewierzących. Jednak niestety niewielu dostrzega jego praktyczną stronę.

 

Najdoskonalsza charakterystyka miłości

 

„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą”.

 

Ten fragment jest zbyt ważny, abyśmy mogli łatwo go skomentować, dlatego zastanowimy się tylko nad wybranymi kwestiami. Miłość cierpliwa jest i łaskawa, nie szuka swego. Nie udaje wszystkowiedzącej, za to rozumie i nie obraża się łatwo. Jest uprzejma, pozytywnie odnosi się do trudności. I te cechy miłości kierują nas w stronę tego, co dobre dla bliskiej nam osoby.

 

Czy w powyższej charakterystyce miłości znajdzie-my także ciepło dla bliskiej osoby? Nie śpieszcie się z odpowiedzią. Ile ciepła trzeba mieć w sobie, aby być życzliwym – albo cierpliwym? Miłość, którą opisuje 1 List do Koryntian 13 nie skupia się na uczuciu, ale na podejściu i na uczynkach – które przecież zależą od nas.

 

Już jej nie kocham

 

Często pary przychodzą do mnie właśnie w apogeum kryzysu małżeństwa. Chcą się rozstać, a kiedy pytam o powód tej decyzji, przedstawiają mi swoje stanowiska i kończą stwierdzeniem: „No cóż, po prostu już się nie kochamy”. I to ma załatwić sprawę. „Rozwód jest jedy-ną alternatywą. Nie można już nic zrobić. Straciliśmy naszą miłość”. Albo mówią: „Nie mamy na to wpływu”. Usłyszałem też kiedyś od jednego męża: „Szkoda, że jej nie kocham, ale już za późno. Zbyt wiele się wydarzyło”.

 

Nie wierzę w to. Jeśli szukacie współczucia, nie znajdziecie go u mnie. Nie będę utwierdzał was w przekonaniu, że „nie macie wpływu” na wasze szczęście małżeńskie. Przytoczę tu drugą część zdania, o którym mówiłem. W Liście do Efezjan 5, 25 czytamy: „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie”. I jakież było stanowisko Kościoła, kiedy Chrystus oddał mu swe życie? Czy ci, których kochał, byli dla niego mili i traktowali go z szacunkiem i cierpliwością? Nie. Ci najbardziej wierzący przeklęli go i orzekli: „Nie znam tego Człowieka” (Mt 26, 74). A w Liście do Rzymian 5, 8 czytamy, że Bóg okazał nam swoją miłość właśnie wówczas, gdy byliśmy brudni, samolubni i nienawidzący, i za takich ludzi umarł Chrystus.

 

Bóg kochał nas w chwili, gdy nie zasługiwaliśmy na tę miłość. Mąż powinien więc kochać żonę nawet wtedy, gdy żona nie zasługuje na to uczucie. Dlaczego? Otóż nie trzeba nakazywać mężczyźnie miłości wobec kobiety, która odwzajemnia jego uczucie. Lecz to jest miłość, jaką znamy z okresu przed ślubem. Byłem dla niej cudowny, a ona była cudowna dla mnie. Co jednak mam zrobić teraz, gdy już nie jest różowo? Warto w tym miejscu przypomnieć sobie biblijne upomnienie. Jeśli będę odnosił się z życzliwością, zrozumieniem, cierpliwością i uprzejmością, mogę sprawić, że on/ona odpowie mi tym samym.

 

Choć wcale nie musi. On/ona może nie kochać. I wówczas wysiłek jednej osoby na niewiele się zda. Trzeba dwojga, aby związek był satysfakcjonujący. War-to jednak pamiętać, że nawet jeśli tylko ja będę kochał, między nami może być lepiej. Zawsze warto pracować nad małżeństwem, a miłość jest w tym najlepszą bronią.

 

Bądź lepszy niż zwykle

 

Nie byłbym sobą, gdybym nie wyraził swoich wątpliwości w to, czy kiedykolwiek uda ci się kochać tak wspaniałomyślnie bez pomocy Ducha Świętego. Pismo Święte mówi: „A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5). Tylko dzięki Bogu umiemy odpowiadać miłością. Jestem pośrednikiem w miłości między Bogiem a moją żoną. Żadnemu innemu mężczyźnie nie dano tak jej kochać. Nie wolno mi tego zmarnować. Jeśli przyznam Bogu, że zamiast miłości są we mnie gorycz i nienawiść, przyjmę Jego przebaczenie i poproszę, aby kochał moją żonę za moim pośrednictwem, będę kochał w pełnym tego słowa znaczeniu.

 

Zwykle jest tak: moja żona robi coś źle albo, co gorsza, nie robi czegoś w ogóle, chociaż powinna. Moje emocje w stosunku do niej momentalnie stają się negatywne. Ponieważ są spontaniczne, nie mam na nie wpływu. Ale to, co zrobię dalej z tymi emocjami, zależy już ode mnie. Jeśli pozwolę swej pierwotnej naturze wziąć górę, odezwę się w sposób niegrzeczny do żony albo zamilknę obrażony. Cokolwiek zrobię, obydwoje poczujemy się okropnie. Moje negatywne emocje spowodują, że i żona zareaguje negatywnie. Jeśli jednak nie poddam się, mogę być wysłannikiem miłości. To znaczy mogę podziękować Bogu za to, że dzięki Jego mocy wcale nie muszę być negatywnie nastawiony i mogę zobaczyć problem w innym świetle.

 

Wbrew powszechnie panującym teoriom psychologicznym, nie trzeba wyrażać wszystkich naszych negatywnych emocji. Niektóre warto zdusić w sobie. Podam wam przykład. Jasona poznałem w Tucson w Arizonie. Pochodził ze Wschodniego Wybrzeża, a na zachód prze-prowadził się dwa lata wcześniej, zaraz po rozwodzie. Nigdy nie zapomnę, jak bardzo plastyczny był opis negatywnych emocji Jasona: „Teraz widzę, że to ja zniszczyłem nasze małżeństwo. Pozwoliłem, żeby emocje wzięły górę nad moim życiem. A ponieważ byliśmy od siebie tak różni, zachowanie Susan irytowało mnie. Bodaj każdego dnia powtarzałem jej, jak mnie rani, rozczarowuje, frustruje i złości. Jakbym ją potępiał. Starałem się otwarcie mówić o wszystkim, ale teraz rozumiem, że nie można przeprowadzić rury kanalizacyjnej przez środek małżeństwa i oczekiwać, że wyrośnie na niej ogród”.

 

Jason miał rację. Nie możemy nieustannie wyrażać naszych negatywnych emocji i oczekiwać, że małżonek/ małżonka będzie z tego zadowolony. Nie sugeruję tutaj, że grzechem jest odczuwać złe emocje. Ale jeśli podsycam je swoimi myślami i zachowaniem, popełniam grzech. Jest wiele par, które dotarły na skraj przepaści właśnie przez takie wzajemne wyrażanie złych emocji. Nie musimy zaprzeczać, iż istnieją, ale mówmy o nich Bogu i bądźmy Mu wdzięczni, że możemy te emocje zachować dla siebie.

 

Powiecie: „No dobrze. Więc mówisz mi, że mam uwielbiać mojego partnera bez względu na to, co faktycznie do niej/niego czuję? Przecież to hipokryzja”. Nie, nie ma w tym hipokryzji, o ile nie przyznajesz się do uczuć, których wcale nie doświadczasz. Miły gest albo podarunek niekoniecznie są okazywaniem miłości. Jesteś po prostu dobry. Nawet jeśli nie czujesz nic albo są to wyłącznie negatywne uczucia. Swoją dobrocią możesz sprawić, że twój partner odpowie miłością, a to z kolei pozytywnie odmieni twoje uczucia.

 

Negatywne uczucia można zmienić, ignorując je, a nie pielęgnując w sobie. Tysiące małżeństw nie rozpadłoby się, gdyby chociaż jedno z małżonków odkryło tę zasadę miłości. I nawet gdybyście mieli zapomnieć większość rzeczy, o których piszę w tej książce, zapamiętajcie tę jedną zasadę z Listu do Koryntian. Miłość jest najwspanialszą ze wszystkich rzeczy i każdy może ją mieć.

 

Wyobraź sobie, że postawisz na miłość. Możesz się czuć apatyczny albo wręcz zły, nawet jeśli wolałbyś być kanałem miłości Boskiej do Twojego partnera. Jak wy-razić taką miłość? Są na to dwa sposoby: poprzez czyny i poprzez słowa.

 

Wyrazić miłość słowami

 

W 1 Liście do Koryntian 8, 1 czytamy: „Miłość buduje”. Budować znaczy rozwijać. Rzeczownik od tego słowa to budowa lub budowla. Kochać małżonka to znaczy budować go. Jednym z najmocniejszych materiałów do budowania jest pochwała. Znajdź coś małego albo duże-go, co cenisz w swoim małżonku, i podziękuj mu za to.

 

Znam historię pewnej kobiety, która poprosiła o pomoc doradcę małżeńskiego.„Chcę się rozwieść z mężem” – wyznała. „I chciał-bym, żeby to naprawdę go bolało”.

 

„W tej sytuacji – odpowiedział doradca – zacznij go chwalić. Kiedy zrozumie, że nie może bez ciebie żyć, kiedy zacznie myśleć, że kochasz go najbardziej na świecie, wtedy możesz wnieść pozew o rozwód. I na-prawdę go zranisz”.

 

Kilka miesięcy później żona oznajmiła doradcy, że zrobiła właśnie tak, jak jej poradził. „Dobrze, to teraz złóż pozew” – powiedział doradca. „Rozwód?!” – odparła ze wzburzeniem kobieta. „Nigdy w życiu! Jestem zakochana w mężu!”

 

Wyrazić miłość, gdy nie jesteś dobrze traktowany

 

„Jak mam mówić mu miłe rzeczy, kiedy on mnie tak źle traktuje?” – zapyta żona. Z pomocą Ducha Święte-go – odpowie Pismo Święte. Czyż Jezus nie upomina nas, mówiąc: „Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują” (Mt 5, 44)? Jeśli na złe traktowanie odpowiemy miłością, może uratujemy nasze małżeństwo. Gdybyśmy tylko umieli docenić siłę drzemiącą w pochwale, nie przyszłoby nam do głowy narzekać – spójrzcie tylko na poniższy przykład.

 

Żona spogląda przez okno i zauważa, że jej mąż prawie skończył kosić trawnik przed domem. Decyduje: „Teraz jest dobry moment”. Wychodzi przed dom, składa dłonie przy ustach i próbuje przekrzyczeć kosiarkę: „A mógłbyś jeszcze wyczyścić rynny?!”. Wyobraźcie sobie – mąż kosił trawnik przez dobre dwie godziny, a tu żona przydziela mu kolejne zadanie. Nie wiem, co by na to powiedział, ale wiem, co pomyśli: „Kobieto, daruj sobie”. O ile lepiej poczułby się, gdyby żona wyszła z do-mu, niosąc mu szklankę wody, i pochwaliła skoszony trawnik. Nie gwarantuję, że mąż wówczas rzuci się do czyszczenia rynien, ale mogę obiecać, że ta pochwała sprawi mu radość. I o wiele bardziej zmotywuje go do wykonywania czynności domowych.

 

Oczywiście to działa w dwie strony. Pewna żona, w małżeństwie z dwudziestopięcioletnim stażem, opowiadała o irytacji, którą czuła, gdy wracała zmęczona do domu z pracy i zabierała się za gotowanie obiadu. „Chciałam zrobić coś warzywnego, a mąż zaglądał do garnka i pytał: «A mięso gdzie?». Miałam ochotę go szturchnąć i odpowiedzieć: «Skoro wiesz lepiej, ty go-tuj»”. O ile lepiej byłoby, gdyby mąż wyraził wdzięczność za dobry domowy posiłek – nawet jarski!

 

Wyrazić miłość życzliwymi słowami

 

Można wyrażać miłość życzliwymi słowami. Miłość jest łaskawa (1 Kor 13, 4). I to odnosi się do sposobu, w jaki mówimy. „Odpowiedź łagodna uśmierza zapalczywość, słowo raniące pobudza do gniewu” (Prz 15, 1). Dlaczego krzyczysz, kiedy zwracasz się do swojego partnera? Dlaczego mówisz ostrym tonem? Bo kierują tobą negatywne emocje. A można mówić łagodnie, nawet kiedy doświadczamy złych emocji, do tego jednak potrzebna nam pomoc Boga.

 

Nie ma nic złego w przyznaniu się partnerowi do złych emocji, pod warunkiem że będziemy to oznajmiać z życzliwością, szczególnie wtedy, gdy mamy ochotę pomarudzić. Żona mówi: „Bardzo cię kocham i jesteś dla mnie takim wspaniałym mężem, ale czy mógłbyś naprawić mój laptop, jak obiecałeś to zrobić przed kilkoma tygodniami?”. Przecież miłe słowa, gdy prosimy o coś, nic nas nie kosztują.

 

Trzeci sposób polega na użyciu prośby, a nie polecenia. „Miłość nie szuka swego” (1 Kor 13, 5). „Co o tym sądzisz?” „A może by tak?” „Czy dałoby się to zrobić?” „Czy moglibyśmy to zrobić?” Te prośby brzmią zupełnie inaczej niż „Masz to zrobić dziś!”.

 

Jeszcze inna metoda okazywania miłości polega na wyrażaniu akceptacji. Pozwól swojemu partnerowi mówić bez obawy o to, że go zaatakujesz. Żona mówi do męża: „Nie kochasz mnie już tak jak kiedyś”. Mąż oczywiście odpowie: „Jak możesz tak mówić? A ta droga torba, którą ci kupiłem na wyprzedaży, albo ten obiad w restauracji, na który cię zabrałem po kościele ubiegłego lata?”. Co robi mąż? Gani żonę za jej uczucia. Przecież mógłby powiedzieć: „Jak to możliwe, kochanie? Dlaczego tak czujesz?”. Pozwól żonie wyżalić się i zaakceptuj to, co mówi. A następnie poszukaj sposobu, w jaki możesz poradzić sobie z tymi emocjami, zamiast je krytykować.

 

Mówić z miłością to używać czasu teraźniejszego. Miłość nie pamięta, że skrzywdziliśmy, nie rozpamiętuje przeszłości, kiedy pojawiają się nowe kryzysy. Jeśli przyznałeś się do dawnych błędów, po co do nich wracać? Miłość mówi o tym, co jest teraz, i nie czerpie argumentów z poprzednich przewinień. Niektóre pary przerzucają się błędami z przeszłości aż do śmierci. A to przecież burzy „budowlę” ich małżeństwa.

 

Kochać czynami

 

Jak wyglądałoby małżeństwo, gdybyśmy posłuchali rady Jana, ukochanego ucznia Jezusa, aby okazywać miłość nie tylko słowami, ale i czynem (1 J 3, 18)? Jak czy-nami wyrazić to, co czujemy?

 

Miłość jest cierpliwa. Jeśli chcemy ją wyrazić naszym zachowaniem, to zachowanie musi cechować cierpliwość. Rezultaty przejdą nasze oczekiwania. Przestanie-my nerwowo chodzić po pokoju, czekając, aż żona zbierze się do wyjścia. Czemuż by nie usiąść i odpocząć? Przecież nasze nerwowe zachowanie jej nie pospieszy, a tylko niepotrzebnie zdenerwuje i może wszystko ze-psuć. Po co być niecierpliwym? Przecież masz wybór. Może trzeba po prostu kochać?

 

Miłość jest dobra. Akt dobroci to bodaj najdonośniejszy z głosów, którymi przemawia miłość. Ograniczają go tylko wyobraźnia i wola. Tulipany z supermarketu w ciemny zimowy dzień mówią „Kocham” wszystkim żonom, może oprócz tej, która ma alergię na kwiaty. A wiadomość tekstowa o treści „Jesteś najwspanialszym mężem pod słońcem” wysłana w ciągu dnia zadziała na pewno. Obiad w restauracji może powiedzieć „Jesteś kimś wyjątkowym” żonie, która regularnie gotuje obiady dla rodziny.

 

Kiedy ostatnio napisałeś swojemu partnerowi list miłosny? „Nie wygłupiaj się” – ktoś powie. „Przecież widzimy się codziennie. Po co jeszcze pisać listy?” Po to, żeby powiedzieć rzeczy, których nie potrafimy prze-kazać podczas zwykłej rozmowy. Jeden list miłosny w miesiącu może sprawić, że małżeństwo będzie żywym związkiem i będzie się rozwijać. List jest aktem dobroci.

 

A może warto obrać bycie dobrym za cel? Znajdź coś, co mógłbyś zrobić każdego dnia, aby wyrazić miłość do swojego współmałżonka. I za każdym razem, kiedy to zrobisz, powiedz: „Kocham cię!”. Nie bądź jak ten starszy człowiek, który przyznał kiedyś: „Powiedziałem żonie, że ją kocham, kiedy prosiłem ją o rękę. Gdybym zmienił zdanie, na pewno bym jej o tym powiedział”. Miłość nie jest jednorazowa. To styl życia.

 

Miłość jest uprzejma. Słowo „uprzejmy” oznacza „o dobrych manierach, grzeczny”. Czy nie zapomniałeś o tych małych rzeczach? Czy traktujesz innych uprzejmiej niż swego współmałżonka? Często źle interpretuje-my powiedzenie „Mój dom jest moją twierdzą”, pozwalając sobie na zachowania, których wstydzilibyśmy się w biurze albo w kościele. I zdarza się nam zapomnieć o tych drobnych miłych rzeczach: proste „dzień dobry”, całus po przyjściu do domu, podtrzymanie żony pod ramię, kiedy przechodzi oblodzonym chodnikiem na parking. Jeden telefon albo wiadomość o treści „Spóźnię się” to coś, co robisz wobec osoby, z którą umówiłeś się na spotkanie. Czy zatem twój współmałżonek nie zasługuje na tyle samo uprzejmości i szacunku?

 

Miłość nie jest samolubna. Miłość oznacza pragnienie tylko najlepszych rzeczy dla osoby, którą kochamy. Gdyby życie męża polegało na pomaganiu żonie, aby ta zrealizowała swój potencjał, a celem żony było zawsze wspomagać męża w realizacji jego talentów, byliby jak ideał z Biblii.

 

Być może ten ideał miłości wyda się wam ponadnaturalny. Bo taki jest! Naturalnym dla ludzi jest kochać tych, którzy ich kochają. Jezus powiedział: „Jeśli bo-wiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią?” (Mt 5, 46). Nie potrzeba wam miłości Boga, aby kochać męża lub żonę, jeśli macie ich wzajemność. I to jest zupełnie naturalne. Jednak Jezus nakazuje nam także „kochać nieprzyjaciół” (Mt 5, 44).

 

Wasz partner nie może być przecież gorszy od wroga. A zatem wasze zadanie jest proste: Bóg chce przez was wyrażać swoją miłość. Czy dacie mu szansę wyrazić to uczucie? Niech emocje przestaną brać nad wami górę. Nie biczujcie się za złe uczucia, których możecie doświadczać. Umocnieni w Duchu Świętym, wyrażaj-cie miłość słowem i czynem, a wasze emocje podażą za nimi. A jeśli wasz partner odwzajemni te uczucia, może znów poczujecie motyle w brzuchu. Miłość jest w zasięgu tych, którzy wierzą w Chrystusa.

 

Co nas złości, co nas dręczy

 

Gdybym chciał sparafrazować 1 List św. Piotra (1 P 4, 8) – „Miłość zakrywa wiele grzechów” – rzekłbym: „Miłość akceptuje wiele niedoskonałości”. Kto kocha, nie wymaga ideałów od swojego partnera. Są rzeczy, których nie da się zmienić. I je właśnie nazywam niedoskonałościami. Nie mogą oczywiście być związane z wartościami moralnymi. Są to zwykłe sprawy, których nie możemy polubić. Pozwolę sobie podeprzeć się tutaj przykładem z mojego małżeństwa.

 

Byliśmy już małżeństwem z kilkuletnim stażem, gdy dotarło do mnie, że moja żona jest „szufladootwieraczem” raczej niż „szufladozamykaczem”. I nie wiem, czy byłem ślepy przez pierwsze trzy czy cztery lata naszego związku albo może to był jakiś jej nowy zwyczaj, ale irytowało mnie to niezmiernie. I zrobiłem to, co uznałem za najbardziej „dorosłe” w tej sytuacji. Powiedziałem żonie, że jej zachowanie mi nie odpowiada, i zażądałem zmiany. W następnym tygodniu uważnie przyglądałem się mieszkaniu za każdym razem, gdy wracałem z pracy, ale ku swojemu niezadowoleniu nie dostrzegałem zmiany. Kiedy znów zobaczyłem otwartą szufladę, wściekłem się. Taki już jestem, że czasem wybucham.

 

Po upływie kilku miesięcy zdecydowałem się skorzystać z mojego doświadczenia pedagogicznego. Zamierzałem, oprócz zwykłego wykładu teoretycznego, dokonać demonstracji. Wróciłem do domu, opróżniłem górną szufladę w łazience, wyjąłem szufladę i pokazałem żonie małe kółeczka po drugiej stronie dna szuflady, wyjaśniłem też, jak te kółeczka pracują w szynie i jaki to wspaniały wynalazek. I tym razem byłem pewien, że żona zrozumiała zasadę działania szuflady oraz wagę sprawy.

 

W następnym tygodniu nerwowo oczekiwałem zmiany – a tu nic! I pewnego dnia, kiedy wróciłem do domu, okazało się, że nasza osiemnastomiesięczna córeczka przewróciła się i rozcięła kącik oka o róg wysuniętej szuflady. Karolyn zawiozła ją do szpitala. Musiała przeżywać katusze, gdy przyglądała się zszywaniu otwartej rany i myślała, czy skończy się na bliźnie, czy też może oko zostało uszkodzone.

 

Kiedy opowiadała mi tę historię, z trudem kontrolowałem emocje: byłem z siebie dumny. Nawet nie napomknąłem o otwartej szufladzie, choć w duszy mówiłem do siebie: „No, teraz już będzie zamykać te szuflady!”. Byłem pewien, że historia z okiem na nią wpłynie. Nie mogła się nie zmienić! Ale nic takiego się nie wydarzyło.

 

Po jakichś dwóch tygodniach przyszła mi do głowy pewna myśl: „Ona się chyba nie zmieni!”. Usiadłem i zastanowiłem się nad dostępnymi mi alternatywami. Zapisałem kolejno: 1. Mógłbym od niej odejść!; 2. Będę zły za każdym razem, kiedy spojrzę na wysuniętą szufladę, i tak aż do śmierci; 3. Może mógłbym zaakceptować, że żona jest „szufladootwieraczem” i wziąć na siebie zadanie zamykania tych szuflad.

 

Zacząłem się zastanawiać. Od razu wykreśliłem alternatywę numer 1. Spojrzałem na numer 2 i zdałem sobie sprawę, że jeśli mam się wściekać za każdym razem, kiedy ujrzę wysuniętą szufladę, od teraz aż do śmierci, czeka mnie nieszczęśliwe życie. A zatem najlepszą alternatywą będzie numer 3: zaakceptować tę niedoskonałość żony.

Podjąłem zatem decyzję i po powrocie do domu oznajmiłem ją żonie.

 – Karolyn – powiedziałem – pamiętasz całą awanturę z szufladami?

 – Gary, proszę cię, nie rozmawiajmy znowu o tym – odrzekła.

 – Nie, nie. Ja już mam rozwiązanie. I nie musisz się tym więcej martwić. W ogóle nie musisz nigdy więcej zamykać szuflad. Od dziś ja to będę robił. Problem szuflad zakończony!

 

I od tej pory już nie było kwestii szuflad. Żadnych złych emocji czy wrogości. Po prostu je zamykam. To moja robota. Dziś wieczorem po powrocie do domu też będą na mnie czekać. Zamknę je i wszystko będzie w porządku.

 

Dlaczego o tym mówię? Odkryjecie, że w waszym małżonku jest coś, czego nie lubicie. To może być sposób, w jaki wiesza ręczniki (albo jak ich nie wiesza!). Program rockowy, która ustawia w radiu w samochodzie… Sposób, w jaki wiecznie ci przerywa… Wkurzające zapominanie imion innych ludzi… Zostawianie swoich butów w miejscach, w których się o nie potykasz.

 

Przede wszystkim poproście partnera o zmianę zachowania. (A jeśli wy możecie zmienić siebie, dlaczego by tego nie zrobić? Mała rzecz, a ucieszy waszego part-nera). Pewnie znajdą się rzeczy, których wasz partner nie będzie chciał albo mógł zmienić. I tutaj widzimy sedno stwierdzenia: „Miłość akceptuje niedoskonałości”. Do ciebie należy decyzja, czy możesz coś zaakceptować, czy nie.

 

Na zakończenie

Niektórzy z was mogą toczyć bitwy takie jak ta o otwarte szuflady nawet przez dwadzieścia lat. Jednak może właśnie nadszedł czas, aby ogłosić zawieszenie broni i sporządzić listę niedoskonałości, które po prostu będziemy akceptować? Nie chcę was zniechęcać, ale wasza druga połowa nigdy nie stanie się ideałem. I nie będzie robić wszystkiego pod wasze dyktando. Waszą alternatywą jest akceptować w miłości.

 

Gary Chapman

 

Powyższy tekst to fragment książki Gary’ego Chapmana "Małżeństwo, jakiego zawsze chcieliście", Wydawnictwo ESPRIT, Kraków 2016

 

Źródło: Wydawnictwo Esprit

Komentarze

Zobacz także

Wykształcona i aktywna zawodowo – taka jest polska MAMA. Dziś jej święto

Redakcja malydziennik

"Nie ma wątpliwości co do tego, że istnieje plan podbicia Europy”. PROROCKIE OSTRZEŻENIE

Redakcja malydziennik

Małżeństwo na pokładzie samolotu? Papież miał do tego prawo, ale prawo kanoniczne bywa lepsze niż spontan!

Redakcja malydziennik
Ładuję....